sobota, 12 czerwca 2010
Witam Wszystkich :D
Powoli wracam do zdrowia :D. Nie mam już gorączki i wreszcie chce mi się wstać i cokolwiek zrobić :D. Muszę nadrobić moje zaległości w niemieckim, bo mi się troszkę powtórek zebrało. Przez moje samopoczucie nie byłam w stanie się uczyć :/.
Szkoda tylko, że nie jestem na tyle zdrowa, żeby zrealizować nasze plany... Jako, że z mężem mamy bardzo rzadko wolne w tym samym dniu planowaliśmy wyjechać sobie na małą wycieczkę do Phantasialanduwww.phantasialand.de/
Jednak wolę nie ryzykować pogorszenia mojego samopoczucia, bo w poniedziałek do pracy, a jutro, jak co tydzień wielkie sprzątanie.
Co się odwlecze, to nie uciecze....
Pozostaje nam kisić się w domku....Cóż :D.
Na tym narazie kończę, jak coś mi do główki przyjdzie to napiszę :D.
piątek, 11 czerwca 2010
Chora...
No to się załatwiłam.... Taka u mnie piękna pogoda (nie wilczając nocnej burzy) a ja już 3 dzień leżę chora w łóżku, a moją najwspanialszą towarzyszką jest gorączka.. W pracy mąż mi załatwił kilka dni wolnego i staram się jakoś wykurować....
Jestem taka słaba, że nawet komputera włączyć nie miałam ani siły, ani chyba ochoty... Stąd mój kolejny zastój w notkach....
W sumie to nie mam nawet za bardzo o czym pisać....
Chyba od ostatniej notki nic się takiego nie wydarzyło ciekawego. Urzekła mnie tylko jedna rzecz. W moim miejscu pracy w ostatnich dniach urządził sobie imprezę niemiecki Commerzbank. No i zaskoczyła mnie niemiecka pomysłowość... Na jednej części hali była scena i widownia. Za sceną natomiast było chyba poustwiane z 500 rowerków treningowych połączonych ze sobą kablami. Na początku myślałam, że chcą tam pobijać jakiś rekord Guinessa. Okazuje się, że ludzie będą pedałować wszyscy na raz na tych rowerkach tylko, po to, aby na ścianie podświetliło się wielkie logo Commerzbanku.
Ach ta dbałość o szczegóły :P
niedziela, 6 czerwca 2010
Urzędy, urzędy
Witam wszystkich w to jakże piękne sobotnie południe. Nie wiem jakie jest w Polsce, ale ja mam za oknem dokładnie 27 stopni i aż chce mi się żyć :D.
Szkoda tylko, że dzisiejszy dzień spędze zupełnie sama :/. Maż po 9 wyszedł do pracy i wróći pewnie około 22, więc jestem dziś zdana tylko na siebie i na blog :).
Oczywiscie mam też wiele do zrobienia. Muszę posprzatać w domku, a to straszna robota. W tygodniu zazwyczaj nie sprzątam tak dokładnie, bo nie mam na to czasu, więc na weekend mam sporo do roboty. Co gorsza w kuchni mam czarną wykładzinę. Wystarczy wyciągnąć chleb, żeby pojawiły się na niej okruszki :/. Tak więc sprzątanie kuchni jest bardzo niewdzięczną pracą, bo już na drugi dzień nie widać efektów mojej pracy :/.
Oprócz sprzątania mam w planie spacer do slepu, bo w niedzielę mam praktycznie wszystkie slepy pozamykane, a w poniedziałek czeka nas ciężki dzięń w pracy.
Wartałoby także pouczyć się troszkę niemieckiego i obejżeć jakiś filmik dla relaksu :).
Tą notkę piszę już drugi raz... Poprzednią pisałam zbyt długo i zostałam wylogowana :/. Cieszcie się, że nie widzieliście wyrazu mojej twarzy, kiedy chcę zapisać notkę, a tu wyskauje mi okienko "zaloguj".....Jednak obiecałam sobie, że się nie poddam i napiszę tą notkę.
Ponieważ jestem dziś zarobiona, będę ją pisała w częściach. Po skończeniu sprzątania danej części domu dla relaksu będę coś dopisywała :D.
Zatem ja uciekam myć talerze, jak skończę rozpocznę historię o niemieckich urzędach :D
Naczyńka już prawie zrobione. Muszą oblecieć, pochowam je i wezmę się za blaty i odkurzanie :D. To wręcz idealny moment na rozpoczęcie mojej urzędowej opowieści :D.
Einwohnermeldeamt
Tam udaliśmy się najpierw. Jest to polski urząd meldunkowy. Więc jak się domyślacie poszliśmy tam mnie zamledować :D. Na zameldownie się mamy tydzień od wprowadzenia się. Potrzebne nam do tego przede wszystkim były dowód osobisty mój i dowód albo paszprot mojego męża (niemiecki), miejsce jego meldunku (czyli tam gdzie on chce mnie zameldować) oraz nasz przetłumaczony akt ślubu. Wszystko poszło nam szybko. Po uzyskaniu papierka potwierdzającego medlunek musieliśmy jeszcze dostać papierek do urzędu pracy, który potwierdził że mam już meldunek. Załatwia się to w tym samym budynku i również szybko się go załatwia.
Zaraz po wyjściu z jednego urzędu poszliśmy do Urzędu Pracy, ale nie załatwiliśmy tam niczego, bo urzędy niemieckie mają dosyć dziwne godziny przyjmowania interesantów i w niektóre dni pokoje, w których trzeba coś załatwić są nieczynne całymi dniami.
Już wtedy moja wizja szybkiego podjęcia pracy została załonięta ciemnymi chmurkami.
Naczyńka już mi pewnie obeschły, więc biorę się za sprzątanko. Jak poodkurzam opiszę moje wizyty w urzędzie pracy, a było ich kilka :)
Arbeitsamt
Tak jak już napisałam za pierwszym razem nic nie załatwiłam. Za drugim też nie wiele. Mieli zastrzeżenia co do wydania mi pozwolenia, ponieważ nie mieszkam w kraju dłużej niż trzy miesiące. Dopiero kiedy zrozumieli, że ja mam już załatwioną pracę i potrzeba mi tylko pozwolenia, zmienili zdanie. Dali mi forumlarz, który wypełnić miała firma, która mnie zatrudni. Jest to taka deklaracja, że firma zatrudni mnie na pewno i Arbeitsamt nie będzie mi musiał szukać zatrudnienia. Więc znowu do domu wróciliśmy z krzywymi minkami. To jest takie zabezpieczenia urzędu, żeby nie było tak, że ktoś sobie od tak stwierdzi zaczynam od nowa w Niemczech, zamelduję się a potem to już mi muszą dać jakąś robotę. Ojjj nie.... Od zameldowania się mamy 3 miesiące na znalezienie pracy. Jeśli znajdziemy i firma obieca nas zatrudnić to będzie i pozwolenie na pracę. Jednak jeśli pracy nie znajdziemy to o zezwolenie możemy starać się po 3 miechach, a przez ten czas albo pracujemy na czarno (mało prawdopodobne), albo jesteśmy bez dochodów.
Za mniej więcej tydzień pojawiliśmy się tam znów. Już z wypełnionymi dokumentami. Pani poczytała pochodziła po pokojach i powiedziała, że nie może jeszcze wydać nam decyzji ponieważ coś tam. Nie do końca zrozumiałam co tam nie tak było, albo jakieś osoby z pieczątką nie było albo ksera, ale w każdym razie taka jakaś dziwna przyczyna. Powiedziała, że decyzja powinna przyjść pocztą na dniach. I tak się stało. Dostałam pozwolenie na pracę w Niemczech na czas nieokreślony. Do tego urzędu porzeba nam było pisma z Einwohnermeldeamtu o moim meldunku, dowody, przetłumaczony akt ślubu i promessa zatrudnienia mnie po wydaniu pozwolenia.
Einwohnermeldeamt II
Po kilku dniach czekała mnie druga już wizyta w tym urzędzie. Tym razem musiałam wyrobić sobie kartę podatkową. W sumie potrzebny był mi tylko dowód, bo resztę już w komputerze mieli. Bardzo krótka i miła wizyta w urzędzie.
Po miesiącu załatwiania wszystkiego co niezbędne miałam już iść do pracy, kiedy na bramce do mojego miejsca pracy jakiś Włoch zauważył jakiś problem.... Otóź nie miałam zaświadczenia z Ordnungsamtu.
Ordnungsamt
Tak więc jeszcze w tym samym dniu pomaszerowaliśmy tam, jednak bez skutku, bo w urzędzie nie było już numerków i nikt nas już nie przyjmie.... W bojowych nastrojach więc wróciliśmy do domu. Następny dzień zaowocował jednak i dostałam owy świstek. Do końca nie wiem do czego on służy lub upoważnia... Jak na moje oko mówi, że jestem mieszkanką UE i mogę legalnie przebywać w Niemczech, ale do końca nie jestem tego pewna....
W każdymbądź raziepotzreba mi do tego było dowodów, meldunku, pozwolenia na pracę oraz umowy o pracę męża.
W taki oto sposób zakończyłam swoją przygodę z urzędami niemieckimi i szczerze mówiąc nie chciałabym jej powtarzać zbyt prędko.
Przez jeszcze jakiś czas przychodziły mi ważne pisemka z różnych urzędów.
Teraz jednak już mam spokój nie muszę już nigdzie chodzić i robić wielkich oczu kiedy coś mówią, a ja nie wiem zupełnie czego oni ode mnie chcą..
Najwyższy czas wykonać kolejną czynność z mojej listy czyli wyjść do sklepu i zaczerpnąć świeżego, gorącego powietrza.
Życzę wszystkim udanej soboty. Jak mi się będzie jeszcze dziś nudzić to coś napiszę... coś mniej urzędowego :)
piątek, 4 czerwca 2010
Heh, no i znów jestem niesystematyczna...
Piszę to notkę już chyba od tygodnia, ale nie mogę jej skończyć nigdy... Takie uroki pisania z laptopa. Ostatnio napisałam wszystko, co chciałam napisać i coś mi się nacisnęło. Efekt następujący - wszystko mi się skasowało... Krew w żyłach się zagotowała i dałam sobie spokój z pisaniem :/.
Dziś postaram się dociągnąć tą notkę do końca :)
Tylko teraz już nie wiem na czym skończyłam moją historię....
Hm....
Chyba na ślubie.
Więc po ślubie mieliśmy 3 dni na załatwienie spraw urzędowych, że tak je nazwę. Poskładaliśmy nasze PITy i załatwiliśmy tłumaczenie aktu ślubu na język niemiecki. Akt musieliśmy mieć na dzień następny, a za takie szybkie usługi słono się płaci... Owy papierek kosztował nas 200 zł :/. W normalnych warunkach nie wiem czy przekroczylibyśmy próg stówki....Troszkę zabolało to naszą kieszeń, ale nie mieliśmy wyjścia.
Potem czekało nas już tylko pakowanie :).
Już wcześniej zrobiłam gruntowny przegląd mojej szafki z ubraniami i wybrałam to, co wezmę ze sobą do Niemiec. Zostało mi więc tylko wszystko zapakować. Jak się okazało później zabrałam ze sobą zdecydowanie za mało ubrań :/.
8 Kwietnia, po czułym pożegnaniu z mamuśką o 7 rano wyjechaliśmy :). Droga minęła nam bardzo przyjemnie.
Mąż od dawna mi mówił, że w Niemczech wiele rzeczy będzie mnie dziwić, ale nie wiedziałam, że aż tak. Pierwszy nasz przystanek po przekroczeniu granicy przekonał mnie, że mąż miał rację. Otóż siedzimy sobie i posilamy się na ławeczce w słoneczku, a tu koło nas przejeżdża wielka maszyna, która czyści słupki przy ulicy.... W głowie mi się to zmieścić nie chciało. W Polsce przy mało których ulicach są w ogóle słupki, a nie wyobrażam sobie czyszczenia tych słupków czymkolwiek...Tak więc, już po 20 minutach pobytu w Niemczech poznałam znaczenie wyrażenia "deutsche qualitat" :).
Muszę niestety skończyć moje dzisiejsze wspominki. Lecę obejrzeć sobie z mężem jakiś filmik.
W najbliższym czasie opisze sprawy urzędowe w Niemczech. Może i nie jest to jakieś nad wyraz ciekawe albo wzruszające, ale komuś może się przydać. Nieraz widziałam na forach pytania dotyczące formalności po przyjeździe do Niemiec.
Tymczasem żegnam się z Wami i zapraszam do czytania następnych notek (mam nadzieję, że częstotliwość ich pisania poprawi się).
Subskrybuj:
Posty (Atom)