Witam szanownych Państwa ostatniego dnia mojego pięknego urlopu... Jak się domyślacie urlop spędziłam w Polsce (odwiedziłam Polskę pierwszy raz od pół roku). Muszę powiedzieć, że nie odpoczęliśmy wcale, ale to co trzeba załatwiliśmy :).
W piątek 3 Września jak zwykle byłam w pracy dwa razy.... Zaraz po popołudniowej robocie czyli około 20 wyjechaliśmy w drogę. Jechało się naprawdę świetnie. Na początku baliśmy się o sprawność naszej audicy, ale jak zwykle nie zawiodła. Przez całą drogę śpiewałam mojemu kochanemu mężulkowi. To był rodzaj takiego zjednoczenia. Biedak nie mógł usnąć przed wyjazdem więc był bardzo zmęczony. Aby nie spać i się zjednoczyć z nim w cierpieniu cały czas śpiewałam :). Nie jestem pewna czy mu to pomagało i jak wpłynęło to na jego psychikę, ale wiem bynajmniej, że miał ze mnie ubaw :).
Jeszcze po stronie niemieckiej zatrzymaliśmy się na dwu-godzinną drzemkę na jakieś stacji. W Polsce balibyśmy się tak sobie zasnąć. Pospałam, ale też wymarzłam jak nie wiem co.
Kiedy przyjechaliśmy już na miejsce musieliśmy odespać swoje u teściowej.
Wstaliśmy i pojechaliśmy do mnie. Przywitałam się z rodzinką i tak mi minęła sobota.
W niedziele obiadek u teściów a potem rozdzieliliśmy się. Misiu pojechał do kumpli do Żywca, a ja do brata na małą imprezkę. Oczywiście ja nie piłam :). Pogadałam z bratową, pobwaiłam się z bratanicą i już poniedziałek....
Od poniedziałku do końca tygodnia mąż załatwiał sprawy z autem, naprawy przegląd i takie tam inne motoryzacyjne sprawy, nie wnikam :).
Natomiast ja w ciągu tego jakże krótkiego tygodnia zdążyłam pozamykać konta w bankach, z których nie korzystamy, złożyć wniosek o dowód na nowe nazwisko, spotkać się z moją kochaniutką Olgą.
Do Niemiec wracałam autokarem (auto zostało podarowane szwagrowi dopóki nie zmienimy miejsca zamieszkania na inną dzielnicę). Dojechaliśmy szybko (prawie dwie godziny przed planowanym przyjazdem) zero korków i kontroli celnej.
No i oto jestem już wyspana, ale bez weny na rozpakowanie się, prysznic i ogólnie na cokolwiek.... Przed moimi oczyma jawi się teraz jutrzejszy Lagnertag i cała sześciodniowa Automechanika.... No cóż powinnam dać radę.... Teraz trzeba mi się jakoś zebrać w sobie, bo jeśli nie rozpakuję się dziś, to najbliższa okazja ku temu będzie w następny poniedziałek, po targach. Pewnie jeszcze dziś coś skrobnę, bo dawno nie pisałam. Tematy są ale nie ma czasu.
Tymczasem milusiej niedzielki życzę :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz