piątek, 29 października 2010



Tak się zastanawiam, czy oni mnie wszyscy chcą wykończyć do końca tego roku czy może szybciej??

Dosłownie zajeździć mnie chcą. Non stop robota, robota i robota,

Wstaję o 4:30, bo na 6 mam jeden obiekt w zastępstwie za jakąś babkę co na zwolnieniu jest. Siedzę tam do 8. Potem idę do siebie i siedzę od 8:30 do 12 albo 14. Idę do domu, śpię z godzinę albo dwie i znów do roboty od 18 do 20. Paranoja!!! Nawet nie mam kiedy napisać czego normalnego...

Ciekawe czy dadzą mi kiedyś spokój. Bo na chwilę obecną to odpoczynek może mi dać jedynie ciąża.

Jeszcze tylko niecałe dwa miesiące i będę w Polsce.. Ehhhhh.

Idę lulu, bo jutro znów trzeba wstać jeszcze przed kurami. W weekend coś skrobne.
Buźki :*

sobota, 16 października 2010

weekend



Dożyłam weekendu :)
Ten tydzień był dla mnie bardzo ciężki. Poszłam do roboty jeszcze kulejąc. Pomimo tego nie oszczędzali mnie zbytnio. Przez prawie wszystkie dni pracowałam po jedenaście godzin dziennie. W dzień wypłaty będę zadowolona, ale w chwili obecnej wcale mnie to nie cieszy. Nie mam czasu na to, aby noga mi się zagoiła :/. Nieustannie łażę, robię kilometry, a rana mi się otwiera. Nie dużo ale jednak. Przez weekend powinnam troszkę się wykurować i już normalnie chodzić bez żadnego bólu.
Wczoraj byłam na October Fescie. Oczywiście jak wcześniej pisałam miałam obiekt przed imprezą i dziś o 6. Nie odpuścili mi, no ale czego ja się spodziewałam :). Po pracy szybko się naszykowłam i około 21 byłam na imprezie. Zaraz przy wyjściu spotkałam kolegę, który był już tak narąbany, że ledwo kontaktował. Stwierdził, żebym z nim poszła do on musi się wysikać na dworze a nie może już iść. Kiedy go spytałam czemu nie pójdzie jak człowiek do toalety, którą mamy niedaleko firmowego stolika odpowiedział mi, że tam ma za daleko. A na dwór chce mu się wyjść chociaż ma co najmniej 5 minut drogi do wyjścia z hali... Już wtedy wiedziałam, że nikogo trzeźwego tam nie spotkam. No i w sumie miałam rację. Nie dość , że nikogo trzeźwego nie spotkałam, to okazało sie, że o tej porze z firmy było już tylko kilka osób. Wszyscy podpici, ale oczywiście jak wieśniacy zachowywali się tylko Polacy... Jeden zaczął na stole tańczyć i wszystko tam rozlewać drugi nawet rozporka nie potrafił zapiąć. Byłam tam jedyną Polką i wstyd mi za nich było jak nie wiem. Po jakimś czasie zostało nas tylko pięcioro. Wtedy dosiadł się do mnie mój szef i zaczął ze mną rozmawiać. W sumie to nie zawsze rozumiałam o czym on ze mną rozmawia, ale to na pewno lepsze niż taniec z tym pijanym kumplem. Po jednym tańcu z nim dowiedziałam się już, że chce mu się baby, a nie chciałabym, żeby dostał dwa razy po twarzy (raz ode mnie, raz od mojego męża) więc za każdym razem kiedy do mnie podchodził wysyłałam go do chyba najochydniejszej dziewczyny w pracy. Jemu było wszystko jedno, a ja miałam spokój. Po takich kilku odesłaniach zaczął tą dziewczynę tak całować, że o mało co jej kręgosłupa nie złamał. Oczywiście ona nie chciała i się odsuwała, ale on jej złapał głowę i robił co miał do zrobienia. Okropne..... Dobrze, że widzieliśmy to tylko ja i mój szef bo by miał chłopok obciach do końca pracy w firmie (chociaż pewnie i tak niedługo się ta nowinka rozniesie). Ogólnie całą imprezę przetańczyłam z szefem i miałam święty spokój.
Kiedy szłam do domu zaczepił mnie jakiś angielskojęzyczny chłopak, żebym mu powiedziała jak dojść na s-bahn. Jako, że też tam szłam, poszliśmy razem. Zaczął mi opowiadać, że ukradli mu na imprezie kurtkę i kamerę i takie tam. Potem zaczął mówić jaka to ja jestem miła, ze z nim poszłam i w ogóle. Myślę sobie, ale miły. Odprowadziłam go wsadziłam w s-bahne i sama sobie poszłam w kierunku domu. Jak już odjechał wkręciłam sobie, że ten chłopak ukradł mi telefon. Niby, że to, że go okradli to ściema, żeby mnie zagadać i zaiwanić mi tel. No i przestraszona szłam i szukałam tego telefonu. Pod domem już okazało się, że mam telefon (schowałam go w inne miejsce w torebce niż zwykle). Kamień mi z serca spadł. Wtedy właśnie przypomniałam sobie, że nie jestem już w Polsce, żeby się o takie rzeczy obawiać, bo tu ludzie mają zupełnie inną mentalność i musiałabym mieć wyjątkowego pecha, żeby trafić na człowieka, który mógłby mnie okraść. No i w ten sposób wróciłam do domku.
Wnioski z tego dnia mam takie. Polacy nie potrafią się zachować i upijają sie jak świnie oraz późną nocą w Niemczech nie koniecznie można spotkać zabójce, złodzieja albo gwałciciela.
No a teraz zaczyna mi się weekend. Wreszcie odpoznę. Może jak będę miała o czym napisać, to coś napiszę.
Życzę wszystkim udanego weekendu

niedziela, 10 października 2010

Koniec laby



Dziś mój ostatni dzień L4... Nie chce mi się wracać do pracy.... Tak fajnie mi się gra całymi dniami.. Szkoda, że za to mi nie płacą.... No ale taka kolej rzeczy.... trzeba tam wrócić.
Już w piątek zadzwonił do mnie Rafał z pytaniem czy na pewno w poniedziałek już przychodzę. Ja myśląc, że chłopok się o mnie martwi powiedziałam, że tak. No a on mi na to czy nie mogłabym wziąć dodatkowego obiektu na następny tydzień na 6 rano i popołudniu na 17.... No cóż.... W zaistniałej sytuacji (o której opowiem zaraz) nie miałam wyjścia. Obiekt niby tylko na ten tydzień, ale ja już to znam. Jak tam ostatnio poszłam to zostałam tam na prawie dwa miechy. Jakbym nie pojechała na urlop do Polski, to siedziałabym tam do dziś...
Zaistniała także pewna komplikacja, ponieważ w czwartek mamy dosyć huczną imprezę pracowniczą, a mianowicie October Fest. Zaczyna się o szesnastej czy tam siedemnastej. A ja w tym czasie mam obiekt. Za spóźnienie koleżanka dostała naganę pisemną od głównego szefa. Więc powinnam byc zwolniona, ale że to nie jest praca na messie, to pewnie nie będę miała wolnego. A co lepsze na następny dzień uczestnicy imprezy powinni mieć albo wolne, albo na popołudnie. Ja natomiast mam obiekt na 6 rano... Czyli wychodzi na to, że spóźnię się na imprezę , bo mam obiekt i przyjdę ok 21, a z imprezy wyjdę o 23, żeby się wyspać, bo na wcześnie mam do roboty... Paranoja..... Muszę sobie to wyjaśnić z kimś kompetentnym. ale niestety takich osób jest deficyt u nas... Ciekawe jak to się rozwiąże.. Pewnie i tak skończy się naganą u szefa, za spóźnienie, albo za nieobecność mimo wpisania na listę uczestników....
A najlepsze ze wszystkiego jest to, że idę jutro do roboty, a nie umiem jeszcze normalnie chodzić i mnie boli.... Jeszcze sobie nie wyobrażam mojej jutrzejszej pracy.
Pewnie myślicie sobie głupia, skoro nie da rady to czemu nie weźmie zwolnienia lekarskiego. Otóż, już tłumaczę. Moja koleżanka w tym tygodniu została zwolniona za chorobowe na okresie próbnym. Jestem z Tobą kochana Uleńko !!! Chorowała tylko tydzień... Tak więc ja po dwóch tygodniach zwolnienia mam już duże szanse na dołączenie do niej i zasilenia grona bezrobotnych, ale bez prawa do zasiłku. Jestem w o tyle lepszej sytuacji, że mam w firmie męża. Pewnie dlatego mnie nie wywalili jeszcze, a co lepsze, dostaję dodatkową pracę.
No i to na tyle bezsensownych newsów. Idę pograć, bo przez długi czas nie będzie mi dane sobie pograć :/

piątek, 1 października 2010

U chirurga



Dziś byłam z mężem u kontroli u mojego "ukochanego" chirurga. Myślałam, że wreszcie ściągnie mi te piekielne szwy... Pomyliłam się... Widziałam go raptem przez 3 minuty. Wszedł zapytał po polsku "boli to??" powiedziałam, że nie tylko szwy mi ciążą, no i on wyszedł. Przyszła pielęgniarka, zabandażowała mnie znów i to na tyle kontroli.... Dostałam L4 na następny tydzień i na następną kontrolę mam pojawić się w poniedziałek.
Na jakieś stronie wyczytałam, że szwy ściąga się od tygodnia do dziesięciu dni po zabiegu. Ja już dziś mam ósmy dzień... Jeśli wrosną, to podobno ich ściąganie boli.....
Najgorsze jest to, że znów przez tydzień nie pójdę do roboty i ominą mnie najciekawsze targi Buchmesse :/.
Dla pogłębienia mojego żalu wkleję fotkę z messy z ubiegłego roku.