wtorek, 23 listopada 2010
Brrr.... ale zimno.... W czwartek ma u mnie śnieg spaść. W Polsce pewnie też już będzie śnieżno. Nie lubię zimy. Może i ładnie wygląda jak wszystko jest białe, ale ten mróz odbiera mi radość z białych dróg. Mam nadzieję, że w tym roku zima nie będzie taka sroga.
Dobry początek, co ?? Nie zaczęłam od tego jaka to padnięta jestem. Zmęczona, ale nie chce mi się dziś o robocie ani myśleć, ani pisać. Po co mam się w domu irytować?? Co prawda nie dużo mi tego wieczoru zostało, ale chciałabym go miło spędzić. Zaczynam więc od krótkiej notki, pogram troszkę, może nawet kilku słówek z niemieckiego się nauczę, a jak nie dam rady już, to chociaż powtórzę. A potem już tylko cieplutkie łóżeczko :)
Meżuś zapisał nas dziś na kolejną imprezę firmową, tym razem jest to impreza świąteczna, Każdy pracownik może dostać żywą choinkę. My nie bierzemy, bo i tak nie ma nas tu na święta, a w autokarze drzewka przewozić nie będziemy :). To nie będzie taka impreza jak poprzednia. Będzie na powietrzu (zimnym), pewnie zmarznę. Bynajmniej nie będzie tańców raczej i na chłodzie się tak wszyscy nie po upijają jak to było na poprzedniej imprezie. Będzie grzane wino, piwo i kiełbaski. Zobaczymy na co stać moją kochaną firmę, bo z tego co wiem to w tamtym roku się nie popisali. Piwa zabrakło po godzinie, w grzanym winie nie było czuć w ogóle alkoholu, a kiełbaski były jak plastikowe. Przyjdziemy, popatrzymy i pójdziemy, coby nie było, że nie bierzemy czynnego udziału w życiu firmy.
To chyba na tyle z newsów dzisiejszych. Do przeczytania jutro (mam nadzieję) i buziaczki dla Haneczki :*
poniedziałek, 22 listopada 2010
No i weekend minął jak z bata strzelił.. Szkoda. Bo w sumie nie robiłam nic co mogłoby mnie zmęczyć, a nie wypoczęłam. Chyba tak jest zawsze. Jakkolwiek byśmy nie wypoczęli, to i tak weekendu mało. Trzeba mi się z tym pogodzić i dociągnąć jakoś do następnego weekendu.
Najważniejsze jest dobre nastawienie. Pomaga mi fakt, że za miesiąc będę już w Polsce z rodziną, moim kochanym psiaczkiem i oczywiście Olgą. Tak mi się pierońsko za nimi tęskni. Nie chodzi o to, że jest mi tu źle, bo tak nie jest. Jest o wiele lepiej niż w Polsce. Tęskni się jednak za bliskimi. Chciałabym ich wszystkich ściągnąć tu do siebie, ale co oni by tutaj mieli robić?? Mama ma nie wiele do emerytury, a reszty nie ściągnę, bo i tak rynek dla Polaków jest zamknięty jeszcze. Pozostaje więc liczyć dni do spotkania.
Tak ogólnie dziś zastanawiam się nad swoją przyszłością i ogarnia mnie straszna melancholia. Nie wiem jak mi się dalej będzie wiodło.
Z jednej strony można pomyśleć: ale fajnie od samego początku miałam ustawioną robotę mieszkanie i w sumie wszystko było gotowe jak się tutaj zjawiłam. Jednak, czy chcę robić to co robię cały czas?? Czy mam siły na taką pracę jak ta, w którą wykonuję?? W ostatnich notkach ktoś napisał, że moje podejście jest podejściem pracoholika. Otóż nie... Jestem na okresie próbnym i nie mogę odmówić czegokolwiek, a im więcej będę pracowała tym więcej pieniędzy zarobię i na więcej będę sobie mogła pozwolić. Ludzie z którym pracuję tak samo zarabiają się na śmierć jak ja. Tak więc nie jestem pracoholikiem. Ale w sumie to nie wiem czy chcę tam pracować latami. Z jednej strony chciałabym żeby mi przedłużyli umowę (być może na czas nieokreślony), a z drugiej nie chcę mieć już z tą robotą nic wspólnego. Wychodzi na to, że sama nie wiem czego chcę. Tzn wiem jedno nie chciałabym tam pracować, ale wiem, że z moim śladowym niemieckim nie znajdę nic lepszego. A może i znajdę?? Nie wiem...
Myślę teraz o wszystkich niewiadomych jakie się pojawiają na mojej drodze życiowej i mi się już humor popsuł i nastawienie w złą stronę poszło. Idę sobie pograć jeszcze, humor poprawić, bo o piątej znów trzeba wstać.... Ehhh.....
Najważniejsze jest dobre nastawienie. Pomaga mi fakt, że za miesiąc będę już w Polsce z rodziną, moim kochanym psiaczkiem i oczywiście Olgą. Tak mi się pierońsko za nimi tęskni. Nie chodzi o to, że jest mi tu źle, bo tak nie jest. Jest o wiele lepiej niż w Polsce. Tęskni się jednak za bliskimi. Chciałabym ich wszystkich ściągnąć tu do siebie, ale co oni by tutaj mieli robić?? Mama ma nie wiele do emerytury, a reszty nie ściągnę, bo i tak rynek dla Polaków jest zamknięty jeszcze. Pozostaje więc liczyć dni do spotkania.
Tak ogólnie dziś zastanawiam się nad swoją przyszłością i ogarnia mnie straszna melancholia. Nie wiem jak mi się dalej będzie wiodło.
Z jednej strony można pomyśleć: ale fajnie od samego początku miałam ustawioną robotę mieszkanie i w sumie wszystko było gotowe jak się tutaj zjawiłam. Jednak, czy chcę robić to co robię cały czas?? Czy mam siły na taką pracę jak ta, w którą wykonuję?? W ostatnich notkach ktoś napisał, że moje podejście jest podejściem pracoholika. Otóż nie... Jestem na okresie próbnym i nie mogę odmówić czegokolwiek, a im więcej będę pracowała tym więcej pieniędzy zarobię i na więcej będę sobie mogła pozwolić. Ludzie z którym pracuję tak samo zarabiają się na śmierć jak ja. Tak więc nie jestem pracoholikiem. Ale w sumie to nie wiem czy chcę tam pracować latami. Z jednej strony chciałabym żeby mi przedłużyli umowę (być może na czas nieokreślony), a z drugiej nie chcę mieć już z tą robotą nic wspólnego. Wychodzi na to, że sama nie wiem czego chcę. Tzn wiem jedno nie chciałabym tam pracować, ale wiem, że z moim śladowym niemieckim nie znajdę nic lepszego. A może i znajdę?? Nie wiem...
Myślę teraz o wszystkich niewiadomych jakie się pojawiają na mojej drodze życiowej i mi się już humor popsuł i nastawienie w złą stronę poszło. Idę sobie pograć jeszcze, humor poprawić, bo o piątej znów trzeba wstać.... Ehhh.....
niedziela, 21 listopada 2010
No i nastał mój upragniony weekend :). W sumie to z tej radości to nie wiem co mam robić. Rozpoczęłam go od obejrzenia moich dwóch ulubionych filmów z dawnych czasów ("Crosroads" i "Ugly Coyote") a na wieczór planujemy z mężem obejrzeć "Oszukać przeznaczenie IV" .Odwiedziłam też sklepik :). Teraz powinnam mieć przez ten tydzień mniej roboty, ale nic nie wiadomo :/.
Specjalnie dla mojej ukochanej Hani przedstawiam jedno z moich zdjątek z imprezki urodzinowej. Haniu obiecałam, że nie wstawię go na nk, ani na facebooku, ale tu?? Czemu nie :). Uwielbiam Cię moja niemiecka alkoholiczko :).
Specjalnie dla mojej ukochanej Hani przedstawiam jedno z moich zdjątek z imprezki urodzinowej. Haniu obiecałam, że nie wstawię go na nk, ani na facebooku, ale tu?? Czemu nie :). Uwielbiam Cię moja niemiecka alkoholiczko :).
środa, 17 listopada 2010
Korzystając z nadarzającej się okazji dziesięciu minut przy komputerze chciałam poinformować, iż jeszcze żyję (ale ledwo co) i nie mam się za dobrze. Jestem eksploatowana na maxa... W piątek trzynaście godzin w poniedziałek szesnaście, a dziś dwanaście. I końca nie widać,... Już nie mam siły.. Byle do soboty wytrzymać, to troszkę dychnę. Jak już w pracy jestem to nie jest tak źle, bo ostatnio załapałam dosyć dobry kontakt z niemkami i jakoś lepiej jest (nawet nie wiedziałam, że są aż tak fajne). Jednak wstać to prawdziwa katorga.
To chyba na tyle z mojego marudzenia. Wybaczcie, ale po takim maratonie nie jestem w stanie nic innego napisać (a bardzo bym chciała),.Właśnie przyszłam z pracy (prawie północ), a jutro na siódmą (co oznacza pobudkę o piątej). Krótka chwila dla siebie (na fajeczkę i colę) i którka notka. Teraz mogę iść spać z czystym sumieniem. Odezwę się jak ta sytuacja się troszkę rozluźni.
Buziolki
niedziela, 14 listopada 2010
Hejka hejka :)
Jak zwykle po dłuższej przerwie. Ale teraz przynajmniej się nazbierało kilka rzeczy i mogę o czym napisać. coby nudą nie powiewało.
Niedawno dostałam przedłużenie mojej umowy. Wreszcie rozwiały się moje wątpliwości. Umowa przedłużona została do końca Kwietnia 2011. Nie to, żebym narzekała, ale to troszkę krótko...
Widzę w tym pewną kombinację... Już tłumaczę :). Aby mieć dostęp do rynku pracy w Niemczech muszę przepracować rok w jednej firmie, która zadeklarowała się mnie zatrudnić. Jeśli nie przepracuję roku nie będę mogła iść Arbeitsamt'u i prosić o znalezienie mi pracy. Będę musiała szukać jej na własną rękę. Tak dziwnie się składa, że do pełnego roku braknie mi 5 dni pracy. Jeśli nie przedłużą ze mną umowy (a trzecia umowa powinna być już na czas nieokreślony) nie będę miała pełnego roku. Opcja 1: są wredni i mi nie przedłużą lub opcja 2: nie chcą żebym odeszła. Nie wiem która jest właściwa, ale widzę pewną kombinację. Koleżanka mówiła mi też, że mogłam dostać umowę na tak krótki czas, bo boją się, że w ciążę zajdę i będą musieli za mnie builć... Ja skołowana jestem. Pożyjemy zobaczymy.
Wczoraj wpadłam w pewnego doła bo mi przedłużyli umowę,a koleżance (niemce) nie :/. Czuję się jakoś głupio. Nie wiem czemu tak nie zrobli, ale to mi się w głowie nie mieści ...
Co tam jeszcze się wydarzyło?? Aaaa no miałam ostatnio urodzinki i na imprezce urodzinowej spiłam się jak świnia. Trzymałam się dopóki byli goście, a potem ścięło mnie z nóg... Ale zabawa była jak dla mnie przednia.
Na tym zakańczam, bo popijam sobie drinka z malibu (zostało jeszcze z imprezki urodzinowej) i zaczynaja mi się literki plątać.
Udanego weekendziku :*
piątek, 29 października 2010
Tak się zastanawiam, czy oni mnie wszyscy chcą wykończyć do końca tego roku czy może szybciej??
Dosłownie zajeździć mnie chcą. Non stop robota, robota i robota,
Wstaję o 4:30, bo na 6 mam jeden obiekt w zastępstwie za jakąś babkę co na zwolnieniu jest. Siedzę tam do 8. Potem idę do siebie i siedzę od 8:30 do 12 albo 14. Idę do domu, śpię z godzinę albo dwie i znów do roboty od 18 do 20. Paranoja!!! Nawet nie mam kiedy napisać czego normalnego...
Ciekawe czy dadzą mi kiedyś spokój. Bo na chwilę obecną to odpoczynek może mi dać jedynie ciąża.
Jeszcze tylko niecałe dwa miesiące i będę w Polsce.. Ehhhhh.
Idę lulu, bo jutro znów trzeba wstać jeszcze przed kurami. W weekend coś skrobne.
Buźki :*
sobota, 16 października 2010
weekend
Dożyłam weekendu :)
Ten tydzień był dla mnie bardzo ciężki. Poszłam do roboty jeszcze kulejąc. Pomimo tego nie oszczędzali mnie zbytnio. Przez prawie wszystkie dni pracowałam po jedenaście godzin dziennie. W dzień wypłaty będę zadowolona, ale w chwili obecnej wcale mnie to nie cieszy. Nie mam czasu na to, aby noga mi się zagoiła :/. Nieustannie łażę, robię kilometry, a rana mi się otwiera. Nie dużo ale jednak. Przez weekend powinnam troszkę się wykurować i już normalnie chodzić bez żadnego bólu.
Wczoraj byłam na October Fescie. Oczywiście jak wcześniej pisałam miałam obiekt przed imprezą i dziś o 6. Nie odpuścili mi, no ale czego ja się spodziewałam :). Po pracy szybko się naszykowłam i około 21 byłam na imprezie. Zaraz przy wyjściu spotkałam kolegę, który był już tak narąbany, że ledwo kontaktował. Stwierdził, żebym z nim poszła do on musi się wysikać na dworze a nie może już iść. Kiedy go spytałam czemu nie pójdzie jak człowiek do toalety, którą mamy niedaleko firmowego stolika odpowiedział mi, że tam ma za daleko. A na dwór chce mu się wyjść chociaż ma co najmniej 5 minut drogi do wyjścia z hali... Już wtedy wiedziałam, że nikogo trzeźwego tam nie spotkam. No i w sumie miałam rację. Nie dość , że nikogo trzeźwego nie spotkałam, to okazało sie, że o tej porze z firmy było już tylko kilka osób. Wszyscy podpici, ale oczywiście jak wieśniacy zachowywali się tylko Polacy... Jeden zaczął na stole tańczyć i wszystko tam rozlewać drugi nawet rozporka nie potrafił zapiąć. Byłam tam jedyną Polką i wstyd mi za nich było jak nie wiem. Po jakimś czasie zostało nas tylko pięcioro. Wtedy dosiadł się do mnie mój szef i zaczął ze mną rozmawiać. W sumie to nie zawsze rozumiałam o czym on ze mną rozmawia, ale to na pewno lepsze niż taniec z tym pijanym kumplem. Po jednym tańcu z nim dowiedziałam się już, że chce mu się baby, a nie chciałabym, żeby dostał dwa razy po twarzy (raz ode mnie, raz od mojego męża) więc za każdym razem kiedy do mnie podchodził wysyłałam go do chyba najochydniejszej dziewczyny w pracy. Jemu było wszystko jedno, a ja miałam spokój. Po takich kilku odesłaniach zaczął tą dziewczynę tak całować, że o mało co jej kręgosłupa nie złamał. Oczywiście ona nie chciała i się odsuwała, ale on jej złapał głowę i robił co miał do zrobienia. Okropne..... Dobrze, że widzieliśmy to tylko ja i mój szef bo by miał chłopok obciach do końca pracy w firmie (chociaż pewnie i tak niedługo się ta nowinka rozniesie). Ogólnie całą imprezę przetańczyłam z szefem i miałam święty spokój.
Kiedy szłam do domu zaczepił mnie jakiś angielskojęzyczny chłopak, żebym mu powiedziała jak dojść na s-bahn. Jako, że też tam szłam, poszliśmy razem. Zaczął mi opowiadać, że ukradli mu na imprezie kurtkę i kamerę i takie tam. Potem zaczął mówić jaka to ja jestem miła, ze z nim poszłam i w ogóle. Myślę sobie, ale miły. Odprowadziłam go wsadziłam w s-bahne i sama sobie poszłam w kierunku domu. Jak już odjechał wkręciłam sobie, że ten chłopak ukradł mi telefon. Niby, że to, że go okradli to ściema, żeby mnie zagadać i zaiwanić mi tel. No i przestraszona szłam i szukałam tego telefonu. Pod domem już okazało się, że mam telefon (schowałam go w inne miejsce w torebce niż zwykle). Kamień mi z serca spadł. Wtedy właśnie przypomniałam sobie, że nie jestem już w Polsce, żeby się o takie rzeczy obawiać, bo tu ludzie mają zupełnie inną mentalność i musiałabym mieć wyjątkowego pecha, żeby trafić na człowieka, który mógłby mnie okraść. No i w ten sposób wróciłam do domku.
Wnioski z tego dnia mam takie. Polacy nie potrafią się zachować i upijają sie jak świnie oraz późną nocą w Niemczech nie koniecznie można spotkać zabójce, złodzieja albo gwałciciela.
No a teraz zaczyna mi się weekend. Wreszcie odpoznę. Może jak będę miała o czym napisać, to coś napiszę.
Życzę wszystkim udanego weekendu
niedziela, 10 października 2010
Koniec laby
Dziś mój ostatni dzień L4... Nie chce mi się wracać do pracy.... Tak fajnie mi się gra całymi dniami.. Szkoda, że za to mi nie płacą.... No ale taka kolej rzeczy.... trzeba tam wrócić.
Już w piątek zadzwonił do mnie Rafał z pytaniem czy na pewno w poniedziałek już przychodzę. Ja myśląc, że chłopok się o mnie martwi powiedziałam, że tak. No a on mi na to czy nie mogłabym wziąć dodatkowego obiektu na następny tydzień na 6 rano i popołudniu na 17.... No cóż.... W zaistniałej sytuacji (o której opowiem zaraz) nie miałam wyjścia. Obiekt niby tylko na ten tydzień, ale ja już to znam. Jak tam ostatnio poszłam to zostałam tam na prawie dwa miechy. Jakbym nie pojechała na urlop do Polski, to siedziałabym tam do dziś...
Zaistniała także pewna komplikacja, ponieważ w czwartek mamy dosyć huczną imprezę pracowniczą, a mianowicie October Fest. Zaczyna się o szesnastej czy tam siedemnastej. A ja w tym czasie mam obiekt. Za spóźnienie koleżanka dostała naganę pisemną od głównego szefa. Więc powinnam byc zwolniona, ale że to nie jest praca na messie, to pewnie nie będę miała wolnego. A co lepsze na następny dzień uczestnicy imprezy powinni mieć albo wolne, albo na popołudnie. Ja natomiast mam obiekt na 6 rano... Czyli wychodzi na to, że spóźnię się na imprezę , bo mam obiekt i przyjdę ok 21, a z imprezy wyjdę o 23, żeby się wyspać, bo na wcześnie mam do roboty... Paranoja..... Muszę sobie to wyjaśnić z kimś kompetentnym. ale niestety takich osób jest deficyt u nas... Ciekawe jak to się rozwiąże.. Pewnie i tak skończy się naganą u szefa, za spóźnienie, albo za nieobecność mimo wpisania na listę uczestników....
A najlepsze ze wszystkiego jest to, że idę jutro do roboty, a nie umiem jeszcze normalnie chodzić i mnie boli.... Jeszcze sobie nie wyobrażam mojej jutrzejszej pracy.
Pewnie myślicie sobie głupia, skoro nie da rady to czemu nie weźmie zwolnienia lekarskiego. Otóż, już tłumaczę. Moja koleżanka w tym tygodniu została zwolniona za chorobowe na okresie próbnym. Jestem z Tobą kochana Uleńko !!! Chorowała tylko tydzień... Tak więc ja po dwóch tygodniach zwolnienia mam już duże szanse na dołączenie do niej i zasilenia grona bezrobotnych, ale bez prawa do zasiłku. Jestem w o tyle lepszej sytuacji, że mam w firmie męża. Pewnie dlatego mnie nie wywalili jeszcze, a co lepsze, dostaję dodatkową pracę.
No i to na tyle bezsensownych newsów. Idę pograć, bo przez długi czas nie będzie mi dane sobie pograć :/
piątek, 1 października 2010
U chirurga
Dziś byłam z mężem u kontroli u mojego "ukochanego" chirurga. Myślałam, że wreszcie ściągnie mi te piekielne szwy... Pomyliłam się... Widziałam go raptem przez 3 minuty. Wszedł zapytał po polsku "boli to??" powiedziałam, że nie tylko szwy mi ciążą, no i on wyszedł. Przyszła pielęgniarka, zabandażowała mnie znów i to na tyle kontroli.... Dostałam L4 na następny tydzień i na następną kontrolę mam pojawić się w poniedziałek.
Na jakieś stronie wyczytałam, że szwy ściąga się od tygodnia do dziesięciu dni po zabiegu. Ja już dziś mam ósmy dzień... Jeśli wrosną, to podobno ich ściąganie boli.....
Najgorsze jest to, że znów przez tydzień nie pójdę do roboty i ominą mnie najciekawsze targi Buchmesse :/.
Dla pogłębienia mojego żalu wkleję fotkę z messy z ubiegłego roku.

środa, 29 września 2010
Ciężkie życie kaleki
Witam szanownych Państwa :)
Znów w moich notkach pojawiła się luka... Chyba zrobiłam się niesystematyczna :).
No i oto jestem, tydzień po operacji. Wrażenia nie za ciekawe. Ogólnie mama mówiła mi kiedyś, że zabiegi to nic przyjemnego, ale sam zabieg mnie nie bolał. Jak pisałam kiedy dwa dni przed zabiegiem wyznaczyli mi datę zabiegu, wysłali mnie do mojego lekarza "rodzinnego", który widział mnie na oczy raz w życiu. Ale to nic... Zlecili mi badania krwi (wszystkie). Moja lekarka wręcz ich wyśmiała. No bo w sumie co za debil zleca dwa dni przed zabiegiem badania, na wynik których czeka się około 6 dni.... Powiedziała, żebym powiedziała mojemu chirurgowi (Czechowi), żeby sobie nie stroił żartów, bo na tak mały zabieg nie trzeba tak wiele badań.
Dużą rolę w mojej wyprawie do lekarza rodzinnego odgrywał fakt, że pierwszy raz od pół roku załatwiłam coś sama, bez opieki mojego kochanego mężulka i na dodatek pierwszy raz jechałam sama S-baną (3 przystanki, ale jak na początek samotnych podróży to i tak wielkie osiągnięcie). Tak to jest jak się ma tak kochanego męża, który zawsze przy mnie jest kiedy go potrzebuje. Jednak po półrocznym pobycie należy się wreszcie usamodzielnić.
Wróćmy jednak do zabiegu. Dłużej czekałam na to aż lekarz przyjdzie do mnie niż trwał cały zabieg. Przylazł wreszcie wbił mi znieczulenie, jakby był weterynarzem i leczył konia. Wyciął opatrzył i sobie poszedł.... Coby jakieś informacje od niego uzyskać zaczęłam sie wypytywać jak ja mam z tą nogą postępować. Zapytałam przez ile nie będę mogła chodzić, a on na to że pięć minut... Stwierdziłam, że to wina mojego słabego niemieckiego. Potem zapytałam go czy mogę tą nogę jakoś zamoczyć, on na to, że nie, więc się go zapytałam jak w takim razie mam brać prysznic, a on zaczął się śmiać i powiedział, że mam wystawić nogę za prysznic i brać go na jednej nodze... Cóż za poczucie humoru... Pani pielęgniarka kazała mi założyć skarpetę i ot tak sobie samej wyjść...
Pierwsza noc była tragiczna, bolało jak nie wiem co, ale miałam tabletki od pani pielęgniarki. Wysłałam męża na imprezę do studentów, a sama leżałam i gapiłam się w sufit.
No i tak sobie już egzystuję prawie tydzień. Jeszcze nie potrafię dobrze chodzić. Tu podziękowania dla kochanej Uleńki, która mimo, że sama ma problemy z nogą przywiozła mi kule. Dzięki nim mogłam wczoraj z Asią zakuśtykać na zmianę opatrunku. Dzięki i Tobie kochana Asieńko.
No i oczywiście największe podziękowania dla mojego kochanego mężusia. Nosił mnie na rękach, gotował obiadki i jest zawsze kiedy go potrzebuję. Dziękuję słoneczko, nie wiem jakbym bez Ciebie dała radę na tym strasznym świecie.
Na tym kończę, bo wciągnęłam się znów w pewną grę i trzeba bić lvle :)
Buziaki
wtorek, 21 września 2010
No i mamy już po targach :).
Te targi jednak przeżyłam :). Dostalam w tyłek jak nie wiem, ale najważniejsze, że jest juz po :).
Teraz już będę miała mniej roboty przez jakiś czas, albo nie będę jej miała wcale. Jutro idę na kontrolę do chirurga i okaże się czy będę miała zabieg, czy nie. Mam nadzieję, że jednak mi to wytną i nie będę miała więcej z tym problemów i że ten zabieg nie będzie mnie bolał.
Wracajac jednak do Automechaniki (targów) jak na temetykę czysto męską. Messa podobała mi się.
Udało mi się nawet zdobyć jedno zdjątko autka, które wpadło mi w oko.

W sumie to już się późno zrobiło. Odezwę się jutro i napiszę coś więcej. Kolorowych snów życzę :*
Te targi jednak przeżyłam :). Dostalam w tyłek jak nie wiem, ale najważniejsze, że jest juz po :).
Teraz już będę miała mniej roboty przez jakiś czas, albo nie będę jej miała wcale. Jutro idę na kontrolę do chirurga i okaże się czy będę miała zabieg, czy nie. Mam nadzieję, że jednak mi to wytną i nie będę miała więcej z tym problemów i że ten zabieg nie będzie mnie bolał.
Wracajac jednak do Automechaniki (targów) jak na temetykę czysto męską. Messa podobała mi się.
Udało mi się nawet zdobyć jedno zdjątko autka, które wpadło mi w oko.

W sumie to już się późno zrobiło. Odezwę się jutro i napiszę coś więcej. Kolorowych snów życzę :*
niedziela, 12 września 2010
Urlop, urlop i po urlopie.....
Witam szanownych Państwa ostatniego dnia mojego pięknego urlopu... Jak się domyślacie urlop spędziłam w Polsce (odwiedziłam Polskę pierwszy raz od pół roku). Muszę powiedzieć, że nie odpoczęliśmy wcale, ale to co trzeba załatwiliśmy :).
W piątek 3 Września jak zwykle byłam w pracy dwa razy.... Zaraz po popołudniowej robocie czyli około 20 wyjechaliśmy w drogę. Jechało się naprawdę świetnie. Na początku baliśmy się o sprawność naszej audicy, ale jak zwykle nie zawiodła. Przez całą drogę śpiewałam mojemu kochanemu mężulkowi. To był rodzaj takiego zjednoczenia. Biedak nie mógł usnąć przed wyjazdem więc był bardzo zmęczony. Aby nie spać i się zjednoczyć z nim w cierpieniu cały czas śpiewałam :). Nie jestem pewna czy mu to pomagało i jak wpłynęło to na jego psychikę, ale wiem bynajmniej, że miał ze mnie ubaw :).
Jeszcze po stronie niemieckiej zatrzymaliśmy się na dwu-godzinną drzemkę na jakieś stacji. W Polsce balibyśmy się tak sobie zasnąć. Pospałam, ale też wymarzłam jak nie wiem co.
Kiedy przyjechaliśmy już na miejsce musieliśmy odespać swoje u teściowej.
Wstaliśmy i pojechaliśmy do mnie. Przywitałam się z rodzinką i tak mi minęła sobota.
W niedziele obiadek u teściów a potem rozdzieliliśmy się. Misiu pojechał do kumpli do Żywca, a ja do brata na małą imprezkę. Oczywiście ja nie piłam :). Pogadałam z bratową, pobwaiłam się z bratanicą i już poniedziałek....
Od poniedziałku do końca tygodnia mąż załatwiał sprawy z autem, naprawy przegląd i takie tam inne motoryzacyjne sprawy, nie wnikam :).
Natomiast ja w ciągu tego jakże krótkiego tygodnia zdążyłam pozamykać konta w bankach, z których nie korzystamy, złożyć wniosek o dowód na nowe nazwisko, spotkać się z moją kochaniutką Olgą.
Do Niemiec wracałam autokarem (auto zostało podarowane szwagrowi dopóki nie zmienimy miejsca zamieszkania na inną dzielnicę). Dojechaliśmy szybko (prawie dwie godziny przed planowanym przyjazdem) zero korków i kontroli celnej.
No i oto jestem już wyspana, ale bez weny na rozpakowanie się, prysznic i ogólnie na cokolwiek.... Przed moimi oczyma jawi się teraz jutrzejszy Lagnertag i cała sześciodniowa Automechanika.... No cóż powinnam dać radę.... Teraz trzeba mi się jakoś zebrać w sobie, bo jeśli nie rozpakuję się dziś, to najbliższa okazja ku temu będzie w następny poniedziałek, po targach. Pewnie jeszcze dziś coś skrobnę, bo dawno nie pisałam. Tematy są ale nie ma czasu.
Tymczasem milusiej niedzielki życzę :*
W piątek 3 Września jak zwykle byłam w pracy dwa razy.... Zaraz po popołudniowej robocie czyli około 20 wyjechaliśmy w drogę. Jechało się naprawdę świetnie. Na początku baliśmy się o sprawność naszej audicy, ale jak zwykle nie zawiodła. Przez całą drogę śpiewałam mojemu kochanemu mężulkowi. To był rodzaj takiego zjednoczenia. Biedak nie mógł usnąć przed wyjazdem więc był bardzo zmęczony. Aby nie spać i się zjednoczyć z nim w cierpieniu cały czas śpiewałam :). Nie jestem pewna czy mu to pomagało i jak wpłynęło to na jego psychikę, ale wiem bynajmniej, że miał ze mnie ubaw :).
Jeszcze po stronie niemieckiej zatrzymaliśmy się na dwu-godzinną drzemkę na jakieś stacji. W Polsce balibyśmy się tak sobie zasnąć. Pospałam, ale też wymarzłam jak nie wiem co.
Kiedy przyjechaliśmy już na miejsce musieliśmy odespać swoje u teściowej.
Wstaliśmy i pojechaliśmy do mnie. Przywitałam się z rodzinką i tak mi minęła sobota.
W niedziele obiadek u teściów a potem rozdzieliliśmy się. Misiu pojechał do kumpli do Żywca, a ja do brata na małą imprezkę. Oczywiście ja nie piłam :). Pogadałam z bratową, pobwaiłam się z bratanicą i już poniedziałek....
Od poniedziałku do końca tygodnia mąż załatwiał sprawy z autem, naprawy przegląd i takie tam inne motoryzacyjne sprawy, nie wnikam :).
Natomiast ja w ciągu tego jakże krótkiego tygodnia zdążyłam pozamykać konta w bankach, z których nie korzystamy, złożyć wniosek o dowód na nowe nazwisko, spotkać się z moją kochaniutką Olgą.
Do Niemiec wracałam autokarem (auto zostało podarowane szwagrowi dopóki nie zmienimy miejsca zamieszkania na inną dzielnicę). Dojechaliśmy szybko (prawie dwie godziny przed planowanym przyjazdem) zero korków i kontroli celnej.
No i oto jestem już wyspana, ale bez weny na rozpakowanie się, prysznic i ogólnie na cokolwiek.... Przed moimi oczyma jawi się teraz jutrzejszy Lagnertag i cała sześciodniowa Automechanika.... No cóż powinnam dać radę.... Teraz trzeba mi się jakoś zebrać w sobie, bo jeśli nie rozpakuję się dziś, to najbliższa okazja ku temu będzie w następny poniedziałek, po targach. Pewnie jeszcze dziś coś skrobnę, bo dawno nie pisałam. Tematy są ale nie ma czasu.
Tymczasem milusiej niedzielki życzę :*
wtorek, 31 sierpnia 2010
Lekarze....
Dziś już mi troszkę lepiej, jeśli chodzi o moje samopoczucie. Co prawda, prawie cały dzień spędziłam u lekarzy, ale już wiem co mi jest.
Jeśli chodzi o moją nogę, to na razie mam stosować maść i plaster. Za dwa tygodnie (jak wrócę z Polski) mam iść do kontroli. Jeśli nagniot po maści zejdzie, nie będzie konieczności operacji. Jeśli dalej będzie się trzymał, to zabieg i L4.
Z ręką jest troszkę gorzej, bo to problem neurologiczny. coś mi nerw uciska i dlatego paraliżuje mi prawą rączkę. Na razie mam tabletki na to, a po powrocie z Polski czekają mnie zabiegi. Nie za ciekawie, ale jakoś to przeżyję.
Dobrze, że wiem co mi dolega, bo po czterech sezonach dr. House dziwne myśli przychodziły mi do głowy (skrzepliny, choroba Willsona, albo jeszcze jakaś dziwna choroba).
Najważniejsze, że jutro wracam do pracy i będę mogła spokojnie jechać na urlopik i zobaczyć moich bliskich.
A teraz notka specjalnie dla mojego kochanego mężulka:
DZIĘKUJĘ ANIOŁKU, ŻE ZE MNĄ POJECHAŁEŚ!!! KOCHAM CIĘ MOCNIUTKO :*
poniedziałek, 30 sierpnia 2010
Dołek
Ostatnie dwa dni mijają mi pod znakiem dziwnego doła....
Jeśli chodzi o wrażenia z Langertagu, to dostałam w tyłek, tak jak przypuszczałam. W Langertag strzeliłam sobie 16 godzin (od 8 do północy). Potem jeszcze godzinkę siedziałam, bo czekałam na męża, aż robotę skończy. Następny dzień przyniósł mi kolejne 16 godzin (od 6 do 22) po niecałych dwóch godzinach snu. No i niestety nie podołałam. Mój odcisk na stopie (podbiciu) nie pozwolił mi na dalszą robotę :/. W sobotę przyszłam tylko na troszkę do roboty, żeby powiedzieć Rafałowi, że nie dam rady... Po niecałej godzinie zostałam zmieniona. Dziś też siedzę w domu, a w Poniedziałek postaram się jakoś dotrzeć do lekarza i spróbuję się z nim jakoś dogadać.
Mój dół wynika pewnie z tego, że zawiodłam.... W najważniejszym momencie dałam ciała.... Jestem na okresie próbnym i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca... A co gorsze, jeśli problem z moja nogą jest tym o czym myślę, będę miała zabieg. Przez minimum 2 tygodnie będę musiała być w gipsie albo szynie, co łączy się z L4, które na okresie próbnym nie jest mile widziane....
Za tydzień miałam jechać pierwszy raz od pół roku do Polski. Zobaczyć moją rodzinę, przyjaciół i psa. Jeśli będę miała L4, z wyjazdu nici. Zobaczę wszystkich dopiero na święta...
Nic, tylko się mocno pochlastać....
czwartek, 26 sierpnia 2010
Ostatnie tchnienie przed Langetagiem
Dziś postanowiłam wydać swoje ostatnie tchnienie przed Langertagiem. Nie wiem, czy wrócę z niego żywa, więc zostawiam po sobie ślad, aby czytający pamiętali o tym. że kiedyś tu byłam :).
A tak serio to przeraża mnie jutrzejszy dzień i pięć dni następujących po nim.
Langertag na messie jest tym, czego obawia się każdy pracownik. Wszyscy zaczynają pracę z samego rana (kobiety o ósmej), a kończą, kiedy wszystko jest gotowe. Zazwyczaj trwa to do około pierwszej, drugiej nad ranem. Nie wspominam nawet, że następnego dnia znów należy się na ósmą rano wstawić się do roboty.
Tragedia, jednak wiedziałam na co się piszę i podczas podpisywania umowy zostałam poinformowana, że tak jest, więc nie mam na co narzekać. Jednak co mi się nie chce, to mi się nie chce.
Mam nadzieję, że będziecie za mnie kciuki trzymali, żebym w połowie dnia nie padła...
wtorek, 24 sierpnia 2010
Dzień jak codzień
Witam wszystkich :)
Jako, iż przez dłuższy czas pewnie nie będę nic pisać postanowiłam coś skrobnąć mimo zmęczenia i późnej pory.
Jak zwykle nic oszołamiającego się nie wydarzyło. Bo w sumie co by się miało wydarzyć. Od ósmej rano do 14 pracowałam. Było nawet bardzo przyjemnie. Przyjęła się do nas nowa dziewczyna (Polka). Miałam ją na, że tak napiszę, przyuczeniu. Złapałyśmy ze sobą świetny kontakt. Wreszcie może będę miała więcej pokrewnych dusz, bo jak narazie miałam tylko Karinę i Lucynę (która teraz pracuje gdzie indziej i wogóle się z nią nie widzę). Są jeszcze świetne studentki (pozdrówki dla was), ale we wrześniu mnie opuszczą i nam tylko nk. zostanie.
Będzie z kim pogadać na przerwie, bo niestety, ale z niemkami pierdół pociskać jeszcze nie mogę z powodu ubogiego języka.
Po robocie troszkę posiedziałam z mężem, obejżeliśmy Housa i znów do pracy tym razem na dwie godziny. Tam podnieśli mi troszkę ciśnienie i wróciłam do domu, aby znów obejżeć Hausa, coś napisać na blogu, iść spać, a potem rozpocząć kolejny dzień pracy.
Dobrej nocki życzę :*
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Przed kolejnym nawałem pracy
Witam, jak zwykle po długiej przerwie....
Przez ostatni czas mam taki zapiernicz w robocie, że nie mam na nic czasu. Wcześniej też nie miałam lekko,ale to co przerobiłam za czasów ostatniej notki jest niczym w porównaniu z tym co przerobiłam w ostatnim tygodniu i co czeka mnie w tygodniu następnym.
Jak wiadomo wszystkim jest sezon urlopowy. Wszyscy wyjeżdżają do Polski albo innych krajów, a ja siedzę i ich zastępuję. Jako nowy pracownik nie uzbierałam jeszcze tylu dni urlopu, więc muszę zapełniać braki pracownicze.
Co prawda wspomagają nas studenci z Polski, ale jednak stali pracownicy muszą ich przez jakiś czas szkolić, więc narobiłam godzinek jak głupek, a co za tym idzie nie miałam czasu na skrobnięcie czegokolwiek...
Skoro tyle pracuję, to można się domyślić, że nic u mnie ciekawego się nie działo. Praca - dom, praca - dom.
W następnym tygodniu rozpoczyna się nam messa Tendence, więc roboty będzie co nie miara i raczej też nic nie napiszę.
Dziś skrobłam bylejaką notkę, żeby pokazać, że nie zapomniałam o tym blogu i jak tylko będę miała czas, będę tu zaglądała i pisała. Niekoniecznie takie głupie notki jak dziś :)
Przez ostatni czas mam taki zapiernicz w robocie, że nie mam na nic czasu. Wcześniej też nie miałam lekko,ale to co przerobiłam za czasów ostatniej notki jest niczym w porównaniu z tym co przerobiłam w ostatnim tygodniu i co czeka mnie w tygodniu następnym.
Jak wiadomo wszystkim jest sezon urlopowy. Wszyscy wyjeżdżają do Polski albo innych krajów, a ja siedzę i ich zastępuję. Jako nowy pracownik nie uzbierałam jeszcze tylu dni urlopu, więc muszę zapełniać braki pracownicze.
Co prawda wspomagają nas studenci z Polski, ale jednak stali pracownicy muszą ich przez jakiś czas szkolić, więc narobiłam godzinek jak głupek, a co za tym idzie nie miałam czasu na skrobnięcie czegokolwiek...
Skoro tyle pracuję, to można się domyślić, że nic u mnie ciekawego się nie działo. Praca - dom, praca - dom.
W następnym tygodniu rozpoczyna się nam messa Tendence, więc roboty będzie co nie miara i raczej też nic nie napiszę.
Dziś skrobłam bylejaką notkę, żeby pokazać, że nie zapomniałam o tym blogu i jak tylko będę miała czas, będę tu zaglądała i pisała. Niekoniecznie takie głupie notki jak dziś :)
sobota, 12 czerwca 2010
Witam Wszystkich :D
Powoli wracam do zdrowia :D. Nie mam już gorączki i wreszcie chce mi się wstać i cokolwiek zrobić :D. Muszę nadrobić moje zaległości w niemieckim, bo mi się troszkę powtórek zebrało. Przez moje samopoczucie nie byłam w stanie się uczyć :/.
Szkoda tylko, że nie jestem na tyle zdrowa, żeby zrealizować nasze plany... Jako, że z mężem mamy bardzo rzadko wolne w tym samym dniu planowaliśmy wyjechać sobie na małą wycieczkę do Phantasialanduwww.phantasialand.de/
Jednak wolę nie ryzykować pogorszenia mojego samopoczucia, bo w poniedziałek do pracy, a jutro, jak co tydzień wielkie sprzątanie.
Co się odwlecze, to nie uciecze....
Pozostaje nam kisić się w domku....Cóż :D.
Na tym narazie kończę, jak coś mi do główki przyjdzie to napiszę :D.
piątek, 11 czerwca 2010
Chora...
No to się załatwiłam.... Taka u mnie piękna pogoda (nie wilczając nocnej burzy) a ja już 3 dzień leżę chora w łóżku, a moją najwspanialszą towarzyszką jest gorączka.. W pracy mąż mi załatwił kilka dni wolnego i staram się jakoś wykurować....
Jestem taka słaba, że nawet komputera włączyć nie miałam ani siły, ani chyba ochoty... Stąd mój kolejny zastój w notkach....
W sumie to nie mam nawet za bardzo o czym pisać....
Chyba od ostatniej notki nic się takiego nie wydarzyło ciekawego. Urzekła mnie tylko jedna rzecz. W moim miejscu pracy w ostatnich dniach urządził sobie imprezę niemiecki Commerzbank. No i zaskoczyła mnie niemiecka pomysłowość... Na jednej części hali była scena i widownia. Za sceną natomiast było chyba poustwiane z 500 rowerków treningowych połączonych ze sobą kablami. Na początku myślałam, że chcą tam pobijać jakiś rekord Guinessa. Okazuje się, że ludzie będą pedałować wszyscy na raz na tych rowerkach tylko, po to, aby na ścianie podświetliło się wielkie logo Commerzbanku.
Ach ta dbałość o szczegóły :P
niedziela, 6 czerwca 2010
Urzędy, urzędy
Witam wszystkich w to jakże piękne sobotnie południe. Nie wiem jakie jest w Polsce, ale ja mam za oknem dokładnie 27 stopni i aż chce mi się żyć :D.
Szkoda tylko, że dzisiejszy dzień spędze zupełnie sama :/. Maż po 9 wyszedł do pracy i wróći pewnie około 22, więc jestem dziś zdana tylko na siebie i na blog :).
Oczywiscie mam też wiele do zrobienia. Muszę posprzatać w domku, a to straszna robota. W tygodniu zazwyczaj nie sprzątam tak dokładnie, bo nie mam na to czasu, więc na weekend mam sporo do roboty. Co gorsza w kuchni mam czarną wykładzinę. Wystarczy wyciągnąć chleb, żeby pojawiły się na niej okruszki :/. Tak więc sprzątanie kuchni jest bardzo niewdzięczną pracą, bo już na drugi dzień nie widać efektów mojej pracy :/.
Oprócz sprzątania mam w planie spacer do slepu, bo w niedzielę mam praktycznie wszystkie slepy pozamykane, a w poniedziałek czeka nas ciężki dzięń w pracy.
Wartałoby także pouczyć się troszkę niemieckiego i obejżeć jakiś filmik dla relaksu :).
Tą notkę piszę już drugi raz... Poprzednią pisałam zbyt długo i zostałam wylogowana :/. Cieszcie się, że nie widzieliście wyrazu mojej twarzy, kiedy chcę zapisać notkę, a tu wyskauje mi okienko "zaloguj".....Jednak obiecałam sobie, że się nie poddam i napiszę tą notkę.
Ponieważ jestem dziś zarobiona, będę ją pisała w częściach. Po skończeniu sprzątania danej części domu dla relaksu będę coś dopisywała :D.
Zatem ja uciekam myć talerze, jak skończę rozpocznę historię o niemieckich urzędach :D
Naczyńka już prawie zrobione. Muszą oblecieć, pochowam je i wezmę się za blaty i odkurzanie :D. To wręcz idealny moment na rozpoczęcie mojej urzędowej opowieści :D.
Einwohnermeldeamt
Tam udaliśmy się najpierw. Jest to polski urząd meldunkowy. Więc jak się domyślacie poszliśmy tam mnie zamledować :D. Na zameldownie się mamy tydzień od wprowadzenia się. Potrzebne nam do tego przede wszystkim były dowód osobisty mój i dowód albo paszprot mojego męża (niemiecki), miejsce jego meldunku (czyli tam gdzie on chce mnie zameldować) oraz nasz przetłumaczony akt ślubu. Wszystko poszło nam szybko. Po uzyskaniu papierka potwierdzającego medlunek musieliśmy jeszcze dostać papierek do urzędu pracy, który potwierdził że mam już meldunek. Załatwia się to w tym samym budynku i również szybko się go załatwia.
Zaraz po wyjściu z jednego urzędu poszliśmy do Urzędu Pracy, ale nie załatwiliśmy tam niczego, bo urzędy niemieckie mają dosyć dziwne godziny przyjmowania interesantów i w niektóre dni pokoje, w których trzeba coś załatwić są nieczynne całymi dniami.
Już wtedy moja wizja szybkiego podjęcia pracy została załonięta ciemnymi chmurkami.
Naczyńka już mi pewnie obeschły, więc biorę się za sprzątanko. Jak poodkurzam opiszę moje wizyty w urzędzie pracy, a było ich kilka :)
Arbeitsamt
Tak jak już napisałam za pierwszym razem nic nie załatwiłam. Za drugim też nie wiele. Mieli zastrzeżenia co do wydania mi pozwolenia, ponieważ nie mieszkam w kraju dłużej niż trzy miesiące. Dopiero kiedy zrozumieli, że ja mam już załatwioną pracę i potrzeba mi tylko pozwolenia, zmienili zdanie. Dali mi forumlarz, który wypełnić miała firma, która mnie zatrudni. Jest to taka deklaracja, że firma zatrudni mnie na pewno i Arbeitsamt nie będzie mi musiał szukać zatrudnienia. Więc znowu do domu wróciliśmy z krzywymi minkami. To jest takie zabezpieczenia urzędu, żeby nie było tak, że ktoś sobie od tak stwierdzi zaczynam od nowa w Niemczech, zamelduję się a potem to już mi muszą dać jakąś robotę. Ojjj nie.... Od zameldowania się mamy 3 miesiące na znalezienie pracy. Jeśli znajdziemy i firma obieca nas zatrudnić to będzie i pozwolenie na pracę. Jednak jeśli pracy nie znajdziemy to o zezwolenie możemy starać się po 3 miechach, a przez ten czas albo pracujemy na czarno (mało prawdopodobne), albo jesteśmy bez dochodów.
Za mniej więcej tydzień pojawiliśmy się tam znów. Już z wypełnionymi dokumentami. Pani poczytała pochodziła po pokojach i powiedziała, że nie może jeszcze wydać nam decyzji ponieważ coś tam. Nie do końca zrozumiałam co tam nie tak było, albo jakieś osoby z pieczątką nie było albo ksera, ale w każdym razie taka jakaś dziwna przyczyna. Powiedziała, że decyzja powinna przyjść pocztą na dniach. I tak się stało. Dostałam pozwolenie na pracę w Niemczech na czas nieokreślony. Do tego urzędu porzeba nam było pisma z Einwohnermeldeamtu o moim meldunku, dowody, przetłumaczony akt ślubu i promessa zatrudnienia mnie po wydaniu pozwolenia.
Einwohnermeldeamt II
Po kilku dniach czekała mnie druga już wizyta w tym urzędzie. Tym razem musiałam wyrobić sobie kartę podatkową. W sumie potrzebny był mi tylko dowód, bo resztę już w komputerze mieli. Bardzo krótka i miła wizyta w urzędzie.
Po miesiącu załatwiania wszystkiego co niezbędne miałam już iść do pracy, kiedy na bramce do mojego miejsca pracy jakiś Włoch zauważył jakiś problem.... Otóź nie miałam zaświadczenia z Ordnungsamtu.
Ordnungsamt
Tak więc jeszcze w tym samym dniu pomaszerowaliśmy tam, jednak bez skutku, bo w urzędzie nie było już numerków i nikt nas już nie przyjmie.... W bojowych nastrojach więc wróciliśmy do domu. Następny dzień zaowocował jednak i dostałam owy świstek. Do końca nie wiem do czego on służy lub upoważnia... Jak na moje oko mówi, że jestem mieszkanką UE i mogę legalnie przebywać w Niemczech, ale do końca nie jestem tego pewna....
W każdymbądź raziepotzreba mi do tego było dowodów, meldunku, pozwolenia na pracę oraz umowy o pracę męża.
W taki oto sposób zakończyłam swoją przygodę z urzędami niemieckimi i szczerze mówiąc nie chciałabym jej powtarzać zbyt prędko.
Przez jeszcze jakiś czas przychodziły mi ważne pisemka z różnych urzędów.
Teraz jednak już mam spokój nie muszę już nigdzie chodzić i robić wielkich oczu kiedy coś mówią, a ja nie wiem zupełnie czego oni ode mnie chcą..
Najwyższy czas wykonać kolejną czynność z mojej listy czyli wyjść do sklepu i zaczerpnąć świeżego, gorącego powietrza.
Życzę wszystkim udanej soboty. Jak mi się będzie jeszcze dziś nudzić to coś napiszę... coś mniej urzędowego :)
piątek, 4 czerwca 2010
Heh, no i znów jestem niesystematyczna...
Piszę to notkę już chyba od tygodnia, ale nie mogę jej skończyć nigdy... Takie uroki pisania z laptopa. Ostatnio napisałam wszystko, co chciałam napisać i coś mi się nacisnęło. Efekt następujący - wszystko mi się skasowało... Krew w żyłach się zagotowała i dałam sobie spokój z pisaniem :/.
Dziś postaram się dociągnąć tą notkę do końca :)
Tylko teraz już nie wiem na czym skończyłam moją historię....
Hm....
Chyba na ślubie.
Więc po ślubie mieliśmy 3 dni na załatwienie spraw urzędowych, że tak je nazwę. Poskładaliśmy nasze PITy i załatwiliśmy tłumaczenie aktu ślubu na język niemiecki. Akt musieliśmy mieć na dzień następny, a za takie szybkie usługi słono się płaci... Owy papierek kosztował nas 200 zł :/. W normalnych warunkach nie wiem czy przekroczylibyśmy próg stówki....Troszkę zabolało to naszą kieszeń, ale nie mieliśmy wyjścia.
Potem czekało nas już tylko pakowanie :).
Już wcześniej zrobiłam gruntowny przegląd mojej szafki z ubraniami i wybrałam to, co wezmę ze sobą do Niemiec. Zostało mi więc tylko wszystko zapakować. Jak się okazało później zabrałam ze sobą zdecydowanie za mało ubrań :/.
8 Kwietnia, po czułym pożegnaniu z mamuśką o 7 rano wyjechaliśmy :). Droga minęła nam bardzo przyjemnie.
Mąż od dawna mi mówił, że w Niemczech wiele rzeczy będzie mnie dziwić, ale nie wiedziałam, że aż tak. Pierwszy nasz przystanek po przekroczeniu granicy przekonał mnie, że mąż miał rację. Otóż siedzimy sobie i posilamy się na ławeczce w słoneczku, a tu koło nas przejeżdża wielka maszyna, która czyści słupki przy ulicy.... W głowie mi się to zmieścić nie chciało. W Polsce przy mało których ulicach są w ogóle słupki, a nie wyobrażam sobie czyszczenia tych słupków czymkolwiek...Tak więc, już po 20 minutach pobytu w Niemczech poznałam znaczenie wyrażenia "deutsche qualitat" :).
Muszę niestety skończyć moje dzisiejsze wspominki. Lecę obejrzeć sobie z mężem jakiś filmik.
W najbliższym czasie opisze sprawy urzędowe w Niemczech. Może i nie jest to jakieś nad wyraz ciekawe albo wzruszające, ale komuś może się przydać. Nieraz widziałam na forach pytania dotyczące formalności po przyjeździe do Niemiec.
Tymczasem żegnam się z Wami i zapraszam do czytania następnych notek (mam nadzieję, że częstotliwość ich pisania poprawi się).
piątek, 28 maja 2010
O ślubie
Znów piszę o porze, w której już mi się nic nie chce...
Dziś wreszcie spędziłam czas po pracy inaczej niż zwykle. Mianowicie byłam sobie na grilu ze znajomą z pracy i mężem.
Powracając do wczorajszego tematu zmian w moim życiu dziś streszczę po krótce kolejną zmianę, bo na następne sił mi nie starczy... Jeśli tak po trochu będę opisywała to co się stało większe jest prawdopodobieństwo, że będę miała o czym pisać :).
3 Kwietnia 2010 (w Wielką Sobotę) odbył się mój ślub cywilny. Przed ślubem stresowałam się niemiłosiernie. Niepotrzebnie. Wszystko wyszło jak dla mnie idealnie. Nawet mój wygląd mi się podobał (a to zbyt często się nie zdarza).

Świętowaliśmy przez dwa dni. Pierwszy dzień był ostatnim dniem postu, więc nie można było świętować na całego.
A oto nasze obrączki :)

I jako szczęśliwa panna młoda wkroczyłam w kolejny etap życia, a mianowicie opuszczenie domu rodzinnego i zainstalowanie się w nowym mieszkaniu jak i w nowym kraju.
O tym jednak napiszę jutro, bo trzeba mi iść spać - jutro do pracki.
czwartek, 27 maja 2010
Zmiana
Heh, ale zrobiłam przeskok ...
Ostatnia moja notka została napisana w lutym...
No cóż trzeba mi wybaczyć..
Tyle się działo w tym czasie, że nie miałam siły ani nie ukrywając czasu żeby cokolwiek napisać...
Cóż się zmieniło??
W marcu złożyłam wypowiedzenie i pożegnałam się z moją robotą dnia 1 kwietnia. Wielki kamień mi spadł z serca. Strasznie się cieszę, że już tam nie pracuję.
Zakłady bukmacherskie - niewdzieczna praca (jak dla mnie). Siedzisz sama za ladą cały dzień (w sobotę nawet po 11 godzin), nie masz ani telewizji, ani internetu, ani Ci nawet radia posłuchać nie dadzą. Nie masz się do kogo odezwać na żywo (zostaje Ci telefon, za który Cię mogą obciążyć). Słuchasz wszystkich, niekiedy nawet pijaków i udajesz, że interesuje Cię "co im nie weszło". Odpowiadasz za gotówkę i musisz mieć cały czas głowę na karku. A to wszystko za marne 1000 zł......
Nie powiem, że ta praca nie podobała mi się aż tak bardzo, bo dzięki niej poznałam wspaniałych ludzi (młodzi klienci i moje kochane koleżanki z pracy TĘSKNI mi sie za Wami !!).
Jednak siedzenie na tyłku i nieustanne rozmyślanie, a co za tym idzie wynajdowanie sobie poroblemów po 3 latach przestało mnie bawić.
Jeśli ktoś pracuje w zakładach bukmacherskich nie chciałam obrażać jego zawodu, ale praca w mojej firmie zniecheciła mnie do niego bardzo.
Co jeszcze się zmieniło napiszę jutro, bo już mi się łocka kleją.
Pozdrawiam czytających :)
wtorek, 16 lutego 2010
Ślubik tuż tuż
Witam :D
Ostatnio nic ciekawego się u mnie nie dzieje :/.
Praca, spanie, praca, spanie i tak na okrągło.
Tydzień temu mój misiak mnie znów opuścił i od tej pory tak jak robot w kółko to samo i bez żadnego polotu....
Powinnam chyba zacząć od optymistycznej wiadomości :D. Mam już datę mojego ślubiku cywilnego:D. Jak zwykle musieliśmy coś skopać i bierzemy ślub 3 Kwietnia (Sobota Wilekanocna). Zamiast jajka święcić będziemy brać ślubik :D. Oczywiście uzmysłowiliśmy sobie to dopiero wtedy, kiedy informowaliśmy rodziców o dacie ślubu. Usłyszeliśmy: "Ale tak w święta??" no i kopary na dół :D. No, ale jakbyśmy czegoś nie skiełbasili to byśmy sobą nie byli :D.
W niedzielę zrobimy u rodziców miśka jakiś uroczysty obiadek i tyle :D.
Nie zapraszam na ślub nikogo poza rodziną, bo po co ludzie mają jeździć, brać urlop i kombinować na 30 minut ślubu :D ??
Nie robimy nic hucznego, ponieważ na ślub kościelny zorganizujemy weselicho z pompą :D. Teraz tak na szybko cywilny, a za jakiś czas weźmiemy ślubik kościelny.
Kiedy misiak znów przyjedzie zaczniemy się rozglądać za wszystkim, czego nam potrzeba (stroje, obrączki, zdjęcia, świadkowie).
Najważniejsze, że jest już termin :D
O postępie w moich przygotowaniach będę informować, a dylematów pewnie będę miała co nie miara, więc będzie o czym pisać :D.
Tymczasem uciekam lulu, bno jutro znów do roboty :/
Ostatnio nic ciekawego się u mnie nie dzieje :/.
Praca, spanie, praca, spanie i tak na okrągło.
Tydzień temu mój misiak mnie znów opuścił i od tej pory tak jak robot w kółko to samo i bez żadnego polotu....
Powinnam chyba zacząć od optymistycznej wiadomości :D. Mam już datę mojego ślubiku cywilnego:D. Jak zwykle musieliśmy coś skopać i bierzemy ślub 3 Kwietnia (Sobota Wilekanocna). Zamiast jajka święcić będziemy brać ślubik :D. Oczywiście uzmysłowiliśmy sobie to dopiero wtedy, kiedy informowaliśmy rodziców o dacie ślubu. Usłyszeliśmy: "Ale tak w święta??" no i kopary na dół :D. No, ale jakbyśmy czegoś nie skiełbasili to byśmy sobą nie byli :D.
W niedzielę zrobimy u rodziców miśka jakiś uroczysty obiadek i tyle :D.
Nie zapraszam na ślub nikogo poza rodziną, bo po co ludzie mają jeździć, brać urlop i kombinować na 30 minut ślubu :D ??
Nie robimy nic hucznego, ponieważ na ślub kościelny zorganizujemy weselicho z pompą :D. Teraz tak na szybko cywilny, a za jakiś czas weźmiemy ślubik kościelny.
Kiedy misiak znów przyjedzie zaczniemy się rozglądać za wszystkim, czego nam potrzeba (stroje, obrączki, zdjęcia, świadkowie).
Najważniejsze, że jest już termin :D
O postępie w moich przygotowaniach będę informować, a dylematów pewnie będę miała co nie miara, więc będzie o czym pisać :D.
Tymczasem uciekam lulu, bno jutro znów do roboty :/
sobota, 6 lutego 2010
Po przerwie
Cóż za przerwa w moich zapiskach...... Nie ładnie, nie ładnie.
Odkąd przyjechał do mnie misiek nie mam czasu na nic. Praktycznie wogóle nie siedzę na komputerze i do tego jeszcze ta choroba....
No ale postaram się streścić to co się działo w czasie mojej nieobecności na blogu.
Więc jak już zdążyłam się pochwalić przyjechał do mnie mój ukochany. Jestem taka szczęśliwa, że nawet nie potrafię tego opisać :D. Mieliśmy tyle czasu dla siebie, ale w sumie to i tak jest znacznie za mało. Jednak póki co, cieszę się z jego obecności i staram się czerpać radość z każdej chwili z nim spędzonej.
Ciasto na przywitanie udało się znakomicie. Nie wiedziałam, że drzemią we mnie talenty kulinarne. Okazało się że jednak tak jest :D.
Mam już zamówienie na następne takie same ciasto dla przyszłych teściów :D.
A dziś zrobiłam pyszne piersi z kurczaka, więc na serio nie jest tak źle jak myślałam.
Formalności związane z naszym ślubem troszkę ruszyły do przodu, ale nieznacznie :/.
Znalazłam w domku odpis aktu urodzenia, wydany kilka dni po moim przyjściu na świat, ale jak się okazało jest on nieważny.... Cały czas zapewniano mnie, że jest aktualny, a jak co do czego przyszło, to okazało się, że muszę wyciągnąć nowy.
Powód??
Mój akt urodzenia wypisany był w czasach komunistycznych. Za Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. No a teraz mamy przecież IV Rzeczpospospolitą Polską i odpis jest nieważny. No a poza tym zawsze mogłam za swoim wnioskiem zmienić imię albo nazwisko, tak samo moi rodzice.... Śmiech na sali... No ale cóż mus to mus.... Wyciągnęłam akt i teraz tylko z aktami do USC znów i wreszcie zatwierdzimy datę ślubu.
Do USC postaramy się dotrzeć w poniedziałek. Baaaa, musimy tam dotrzeć w poniedziałek, bo we wtorek misiek już wraca do Niemiec, a te formalności musimy załatwić razem.
Mam nadzieję, że nie wymyslą znów czegoś równie chorego jak to z tym aktem i wszystko uda się nam załatwić...
To chyba na tyle zdarzeń z ostatniego czasu, bo resztę czasu spędziłam w moim wyrku ... :D.
Teraz tylko dotrwać do dzisiejszej walki Adamka i lulu :D.
Pozdrawiam gorąco :*
wtorek, 2 lutego 2010
Chora...
Ehhh no i się urządziłam.... Nabawiłam się zapalenia ucha i to dosyć ostrego :/.
Za długo chodziłam z chorobą i pogorszyłam stan...
Już od końca grudnia czułam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam nikomu rąbać świąt moim L4 (bo jak by nie było i w święta i sylwestra pracowałam). Potem nie poszłam na chorobowe, bo współpracownica jest studentką i miała zaliczenia, więc też nie wypadało mi wyskoczyć ze zwolnieniem. Od niedzieli czuję się tak tragicznie, że już nie myślę o tym komu zrobię ziaziu tylko idę chorować....
A żeby było śmieszniej to dzwonie do mojego kierownika, żeby go poinformować, że jestem na L4, a on mi się pyta czy współpracownica wyraziła zgodę na zastąpienie mnie?? O ja Cię kręcę!!!! Czy muszę mieć zgodę kogokolwiek na to, aby wreszcie wyzdrowieć?? A co ?? Jak nie wyrazi zgody to mam siedzieć chora po 10 godzin i wykitować??
No, ale o poszanowaniu pracownika w mojej firmie już wspomniałam, więc nie będę już się wypowiadać na ten temat, po co sobie ciśnienie jeszcze bardziej podnosić??
Czeka mnie tydzień zasłużonego odpoczynku. Przyda się.... Troszkę się ponudzę, ale od środy będę najszczęśliwszą osobą na świecie. Przyjedzie do mnie mój misiak :))
Nie widzieliśmy się już prawie miesiąc. Tak mi się za nim piekielnie tęskni, że już chyba monotematyczna jestem :D.
Szkoda tylko, że choruję i nie będziemy mogli sobie nigdzie wyjść... A tyle spraw mamy do załatwienia przez ten tydzień... Może jak się już lepiej poczuję do odwiedzimy Urząd Stanu Cywilnego i inne miejsca. Spraw do załatwienia tak dużo,a czasu tak mało....
A teraz pożalę się moim największym problemem w dniu dzisiejszym. Otóż za niedługo będę żoną, a ja nie umiem zbytnio gotować.... Mam 2 miesiące, żeby zgłębić tajemnice kucharskie... Nie to, żebym nie umiała gotować wcale, ale jakoś nie sprawiało mi to większej przyjemności. A kiedy będę już, że tak sie nazwę Panią Domu, muszę gotować, i to dobrze...
Postanowiłam jutro upiec szarlotkę. Od czegoś trzeba zacząć. a ja zawsze wysoko mierzyłam. Jak uda mi się ciasto, to z potrawami obiadowymi chyba nie powinnam mieć większego problemu..
Bardzo proszę o mocne trzymanie kciuków za mój wypiek w dniu jutrzejszym, bo jak mi nie wyjdzie to pewnie się zniechęcę.
Od momentu kiedy przez pomyłkę posłodziłam kalafiora zamiast posolić, bardzo szybko zniechęcam się do gotowania, kiedy coś mi nie wyjdzie.
Pewnie dziś jeszcze coś skrobnę, bo nie mam pojęcia co mogę zrobić z taką ilością czasu wolnego :D
Za długo chodziłam z chorobą i pogorszyłam stan...
Już od końca grudnia czułam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam nikomu rąbać świąt moim L4 (bo jak by nie było i w święta i sylwestra pracowałam). Potem nie poszłam na chorobowe, bo współpracownica jest studentką i miała zaliczenia, więc też nie wypadało mi wyskoczyć ze zwolnieniem. Od niedzieli czuję się tak tragicznie, że już nie myślę o tym komu zrobię ziaziu tylko idę chorować....
A żeby było śmieszniej to dzwonie do mojego kierownika, żeby go poinformować, że jestem na L4, a on mi się pyta czy współpracownica wyraziła zgodę na zastąpienie mnie?? O ja Cię kręcę!!!! Czy muszę mieć zgodę kogokolwiek na to, aby wreszcie wyzdrowieć?? A co ?? Jak nie wyrazi zgody to mam siedzieć chora po 10 godzin i wykitować??
No, ale o poszanowaniu pracownika w mojej firmie już wspomniałam, więc nie będę już się wypowiadać na ten temat, po co sobie ciśnienie jeszcze bardziej podnosić??
Czeka mnie tydzień zasłużonego odpoczynku. Przyda się.... Troszkę się ponudzę, ale od środy będę najszczęśliwszą osobą na świecie. Przyjedzie do mnie mój misiak :))
Nie widzieliśmy się już prawie miesiąc. Tak mi się za nim piekielnie tęskni, że już chyba monotematyczna jestem :D.
Szkoda tylko, że choruję i nie będziemy mogli sobie nigdzie wyjść... A tyle spraw mamy do załatwienia przez ten tydzień... Może jak się już lepiej poczuję do odwiedzimy Urząd Stanu Cywilnego i inne miejsca. Spraw do załatwienia tak dużo,a czasu tak mało....
A teraz pożalę się moim największym problemem w dniu dzisiejszym. Otóż za niedługo będę żoną, a ja nie umiem zbytnio gotować.... Mam 2 miesiące, żeby zgłębić tajemnice kucharskie... Nie to, żebym nie umiała gotować wcale, ale jakoś nie sprawiało mi to większej przyjemności. A kiedy będę już, że tak sie nazwę Panią Domu, muszę gotować, i to dobrze...
Postanowiłam jutro upiec szarlotkę. Od czegoś trzeba zacząć. a ja zawsze wysoko mierzyłam. Jak uda mi się ciasto, to z potrawami obiadowymi chyba nie powinnam mieć większego problemu..
Bardzo proszę o mocne trzymanie kciuków za mój wypiek w dniu jutrzejszym, bo jak mi nie wyjdzie to pewnie się zniechęcę.
Od momentu kiedy przez pomyłkę posłodziłam kalafiora zamiast posolić, bardzo szybko zniechęcam się do gotowania, kiedy coś mi nie wyjdzie.
Pewnie dziś jeszcze coś skrobnę, bo nie mam pojęcia co mogę zrobić z taką ilością czasu wolnego :D
niedziela, 31 stycznia 2010
Zmęczona...
Po tylu godzinach pracy nie jestem w stanie spłodzić żadnego konkretnego tekstu. Padam z nóg. Przez 11 godzin siedziałam na tyłku i patrzyłam się w drzwi wejściowe do punktu ... Coby nie marnować czasu pouczyłam się troszkę niemieckiego. I tak wyglądała moja dzisiejsza praca... Ekscytujące, nie powiem.....
Moja mama dziś zainwestowała w nową zabawkę - elektronicznego papierosa. Staramy się rzucić, albo chociaż ograniczyć palenie, bo to poważnie narusza nasz budżet... A mając na uwadze cenę fajek (Viceroye po 8,90) lepiej będzie dać sobie zupełnie z tym spokój... Będzie trudno, ale wydaje mi się, że dam radę. Niecały rok temu żuciłam palenie na miesiąc. Nie wiadomo czemu (chyba z mojej czystej głupoty) chciałam zobaczyć czy papieros będzie mi nadal smakował. Okazało się że zasmakował mi i to bardzo. No i znowu palę :/.
Będę musiała wybrać się do lekarza po receptę na TABEX i znów zaczynam mój odwyk :D.
Stwierdziłam, że nie będę zmieniać pracy, na tą, o której pisałam wczoraj. W sumie i tak za miesiąc lub dwa opuszczam naszą wspaniałą Polskę. Przemęcze się jakoś... Nie ma sensu pakować się w następną umowę i inne cuda.
Nie omieszkam jednak wpomnieć jak bardzo tęskniam za moim kochanym facecikiem, który jest teraz tak daleko. Dzieli nas 1000 kilometrów. O moim misiaczku napiszę kiedy indziej bo to jest "temat rzeka", a mi się już oczka same zamykają.

To chyba tyle newsów na dziś. Lecę do łóżeczka, bo jutro znów do roboty, odsiedzieć swoje. Dzięki Bogu jutro tylko 6,5 godziny + 2 na dojazd.
sobota, 30 stycznia 2010
Nowa praca ??
Od dłuższego czasu jestem poirytowana sposobem traktowania pracowników w mojej firmie. Dwa dni temu stwierdziłam, że może najwyższy czas przestać się nad sobą użalać i zacząć szukać innej posady. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. "Odkurzyłam" moje konto na infopracy i wysłałam kilka CV tu i tam.
Dziś siedzę sobie zanudzona prawie na śmierć w pracy, a tu dzwoni telefon. Odbieram i przedstawia mi się jakaś kobietka. Moja pierwsza myśl wyglądała następująco: "Cholera, czyżbym nie wpłaciła raty kredytu albo jakiegoś rachunku??". Dzięki Bogu rachunki zapłacone, a kobietka pyta się czy nadal jestem zainteresowana ich ofertą pracy.Kamień spadł z mojego i tak już za bardzo obciążonego serduszka i odpowiedziałam, że jestem zainteresowana.
I takim oto sposobem jestem umówiona we wtorek na rozmowę.
Teraz jednak zaczynają mnie nachodzić wątpliwości. Czy warto zmieniać pracę. W mojej firmie siedzę już dosyć sporo czasu i przywiązałam się do osób, z którymi pracuję, do ludzi, którzy przychodzą do mojego punktu, do siedzenia na fotelu przez wiele godzin i patrzenia w okno, albo komputer. Czy nie okaże się, że po miesiącu firma mi podziękuje za pracę, a do firmy, w której pracuję do tej pory nie będę miała powrotu??. A może okaże się, że w nowej firmie pracownik jest jeszcze gorzej traktowany, niż ja teraz??.
Znajomi mówią: "Na co czekasz??". Ja stoję jak ten słup i nie wiem co mam robić....
Wynagrodzenie niby lepsze, praca w grupie, po 8 godzin, ale jest jeden minus, który jest tak wielki , że zaczynam mieć wątpliwości. Otóż zatrudnia mnie agencja pracy tymczasowej "Work Service". Na ich temat widziałam w internecie wiele nieciekawych opinii. Jeśli ktoś pracował przez tą firmę proszę o komentarz na jej temat, bo ja na serio jestem w kropce...
Wygląda na to, że szykuje mi się kolejna noc rozmyślania nad tym co mam dalej począć, a co gorsza, będzie to kolejna noc, której nic nie wymyslę. Przydałaby mi się wreszcie jedna spokojna noc bez rozmyślań, bo jutro 10 godzin w pracy, a doliczając dojazd 12.
Dziś siedzę sobie zanudzona prawie na śmierć w pracy, a tu dzwoni telefon. Odbieram i przedstawia mi się jakaś kobietka. Moja pierwsza myśl wyglądała następująco: "Cholera, czyżbym nie wpłaciła raty kredytu albo jakiegoś rachunku??". Dzięki Bogu rachunki zapłacone, a kobietka pyta się czy nadal jestem zainteresowana ich ofertą pracy.Kamień spadł z mojego i tak już za bardzo obciążonego serduszka i odpowiedziałam, że jestem zainteresowana.
I takim oto sposobem jestem umówiona we wtorek na rozmowę.
Teraz jednak zaczynają mnie nachodzić wątpliwości. Czy warto zmieniać pracę. W mojej firmie siedzę już dosyć sporo czasu i przywiązałam się do osób, z którymi pracuję, do ludzi, którzy przychodzą do mojego punktu, do siedzenia na fotelu przez wiele godzin i patrzenia w okno, albo komputer. Czy nie okaże się, że po miesiącu firma mi podziękuje za pracę, a do firmy, w której pracuję do tej pory nie będę miała powrotu??. A może okaże się, że w nowej firmie pracownik jest jeszcze gorzej traktowany, niż ja teraz??.
Znajomi mówią: "Na co czekasz??". Ja stoję jak ten słup i nie wiem co mam robić....
Wynagrodzenie niby lepsze, praca w grupie, po 8 godzin, ale jest jeden minus, który jest tak wielki , że zaczynam mieć wątpliwości. Otóż zatrudnia mnie agencja pracy tymczasowej "Work Service". Na ich temat widziałam w internecie wiele nieciekawych opinii. Jeśli ktoś pracował przez tą firmę proszę o komentarz na jej temat, bo ja na serio jestem w kropce...
Wygląda na to, że szykuje mi się kolejna noc rozmyślania nad tym co mam dalej począć, a co gorsza, będzie to kolejna noc, której nic nie wymyslę. Przydałaby mi się wreszcie jedna spokojna noc bez rozmyślań, bo jutro 10 godzin w pracy, a doliczając dojazd 12.
piątek, 29 stycznia 2010
Komu się wygadać??
Ogólnie uważana jestem za osobę wesołą, pełną pozytywnej energii, a także za taką, której można zaufać.
Problem jest w tym, że ja nie potrafię nikomu zaufać....
Mam wiele koleżanek, ba niektóre można nawet uznać za przyjaciółki, a nie potrafię się im wygadać, tylko piszę tutaj...
Z moich skromnych obserwacji wynika, że baaardzo duży procent kobiet, nie potrafi dobrze słuchać.
Przykładem może być moja najlepsza koleżanka Olga. Ja staram się jakoś uzewnętrznić, porozmawiać o czymś, co mnie trapi. Po 3 moich zdaniach. Ona odpowiada: "Wiesz co, jak mrozy już przejdą planujemy z Marcinem remontować górę domu. Pomożesz mi zrobić rozeznanie, co będzie mi potrzebne i gdzie najbardziej opłaca się to kupić?? Wiesz taki plan".
Innym razem odpowiedź brzmi tak: "Wiesz, idę na basen z Marcinem, który strój kupić na allegro??" wchodzi na neta i pokazuje mi dziesiątki strojów pytając "A ten??".
Po tym mogę śmiało stwierdzić, że nie ma się jej po co zwierzać, bo nie doradzi mi,a to co ja powiedziałam trafi "do prórzni".
Inny przykład moja dawna przyjaciółka Kasia. Ja coś do niej mówię (żalę się) a ona odpowiada "Ciesz się, że przynajmniej masz pracę, ja nie mam, mam kupę długów ". I tu zaczyna się już wysłuchiwanie jej żalów i pomaganie jej. O mnie rozmowa dobiegła już końca.
Jak do tej pory najlepiej dogaduję się z facetami. Oni zawsze starają sie mi pomóc. Co prawda mają bardziej drastyczne sposoby na rozwiązanie moich problemów, ale liczy się, to, że potrafią mnie wysłuchać.
Zastanawiacie się jak bardzo drastyczne?? Przykład : Uważam, że jestem niedoceniana w pracy. Od dwóch lat nie dostałam podwyżki. Napisałam do kierownika stosowne pismo, argumentujące moją podwyżkę (bardzo staram się w pracy i zajmowało ono 3 strony A4). Pismo nie dało rezultatów. No i mój chłopak stara się mi pomóc mówiąc : "Powiedz, że jeśli nie da Ci podwyżki to pier..... tą firmę". Oczywiście mogłabym tak powiedzieć, ale wiem, że usłyszę następującą odpowiedź "To na co Pani czeka??". Nie mogę sobie pozwolić na utratę pracy, więc jego rada jest niszcząca .
Dlatego zaprzestałam już prób uzewnętrzniania się do osób, które znam. Teraz stawiam na wylewanie swoich przemyśleń tutaj i jestem pewna, że tu spotkam się z większym zainteresowaniem, niż w grupie znajomych.
Problem jest w tym, że ja nie potrafię nikomu zaufać....
Mam wiele koleżanek, ba niektóre można nawet uznać za przyjaciółki, a nie potrafię się im wygadać, tylko piszę tutaj...
Z moich skromnych obserwacji wynika, że baaardzo duży procent kobiet, nie potrafi dobrze słuchać.
Przykładem może być moja najlepsza koleżanka Olga. Ja staram się jakoś uzewnętrznić, porozmawiać o czymś, co mnie trapi. Po 3 moich zdaniach. Ona odpowiada: "Wiesz co, jak mrozy już przejdą planujemy z Marcinem remontować górę domu. Pomożesz mi zrobić rozeznanie, co będzie mi potrzebne i gdzie najbardziej opłaca się to kupić?? Wiesz taki plan".
Innym razem odpowiedź brzmi tak: "Wiesz, idę na basen z Marcinem, który strój kupić na allegro??" wchodzi na neta i pokazuje mi dziesiątki strojów pytając "A ten??".
Po tym mogę śmiało stwierdzić, że nie ma się jej po co zwierzać, bo nie doradzi mi,a to co ja powiedziałam trafi "do prórzni".
Inny przykład moja dawna przyjaciółka Kasia. Ja coś do niej mówię (żalę się) a ona odpowiada "Ciesz się, że przynajmniej masz pracę, ja nie mam, mam kupę długów ". I tu zaczyna się już wysłuchiwanie jej żalów i pomaganie jej. O mnie rozmowa dobiegła już końca.
Jak do tej pory najlepiej dogaduję się z facetami. Oni zawsze starają sie mi pomóc. Co prawda mają bardziej drastyczne sposoby na rozwiązanie moich problemów, ale liczy się, to, że potrafią mnie wysłuchać.
Zastanawiacie się jak bardzo drastyczne?? Przykład : Uważam, że jestem niedoceniana w pracy. Od dwóch lat nie dostałam podwyżki. Napisałam do kierownika stosowne pismo, argumentujące moją podwyżkę (bardzo staram się w pracy i zajmowało ono 3 strony A4). Pismo nie dało rezultatów. No i mój chłopak stara się mi pomóc mówiąc : "Powiedz, że jeśli nie da Ci podwyżki to pier..... tą firmę". Oczywiście mogłabym tak powiedzieć, ale wiem, że usłyszę następującą odpowiedź "To na co Pani czeka??". Nie mogę sobie pozwolić na utratę pracy, więc jego rada jest niszcząca .
Dlatego zaprzestałam już prób uzewnętrzniania się do osób, które znam. Teraz stawiam na wylewanie swoich przemyśleń tutaj i jestem pewna, że tu spotkam się z większym zainteresowaniem, niż w grupie znajomych.
Witam :)
Witam na pierwszym blogu jaki piszę w moim życiu.
Od dłuższego czasu rozmyślałam o pisaniu blogu, jednak jakoś do tej pory brakowało mi odwagi i czasu.
Blog ten powinien mieć właściwości, nazwijmy je, terapeutyczne.
Nie korzystam z usług psychologów, ale na pewno jakbym z takowych korzystała poleciliby mi wylewanie na papier swoich myśli i uczuć.
Kiedy byłam mała zawsze chciałam być psychologiem. Myślałam, że to fajnie tak słuchac ludzkich problemów i pomagać w ich rozwiązaniu. Nie brałam pod uwagę opcji, że sama mogę mieć problemy ze sobą.
Po 23 latach mojego życia stwierdzam, że to nie ja powinnam pomagać tylko mi się powinno pomóc.
I w sumie dobrze, że nie zostałam psychologiem. Znam kilka przypadków, w których to właśnie psycholodzy mają problemy ze sobą, albo co gorsza ich dzieci. W bloku na przeciwko mieszka małżeństwo, które zajmuje się właśnie "zdrowiem psychicznym" a ich syn jest chodzącym przykładem patologii i problemów z osobowością. Najwyraźniej lecząc dolegliwości duchowe innych, nie zwracają uwagi na problemy osób w ich otoczeniu.
Od pisania na papierze robią mi się odciski na małym palcu, więc wybrałam opcję bloga.
Mam nadzieję, że właśnie tu się "wygadam" i mi trochę ulży.
Zapraszam do czytania i komentowania. Ja także odwiedzę Wasze blogi i zostawię na nich ślad swojej bytności, a jeśli mi się spodobają będę stałym gościem :)
Od dłuższego czasu rozmyślałam o pisaniu blogu, jednak jakoś do tej pory brakowało mi odwagi i czasu.
Blog ten powinien mieć właściwości, nazwijmy je, terapeutyczne.
Nie korzystam z usług psychologów, ale na pewno jakbym z takowych korzystała poleciliby mi wylewanie na papier swoich myśli i uczuć.
Kiedy byłam mała zawsze chciałam być psychologiem. Myślałam, że to fajnie tak słuchac ludzkich problemów i pomagać w ich rozwiązaniu. Nie brałam pod uwagę opcji, że sama mogę mieć problemy ze sobą.
Po 23 latach mojego życia stwierdzam, że to nie ja powinnam pomagać tylko mi się powinno pomóc.
I w sumie dobrze, że nie zostałam psychologiem. Znam kilka przypadków, w których to właśnie psycholodzy mają problemy ze sobą, albo co gorsza ich dzieci. W bloku na przeciwko mieszka małżeństwo, które zajmuje się właśnie "zdrowiem psychicznym" a ich syn jest chodzącym przykładem patologii i problemów z osobowością. Najwyraźniej lecząc dolegliwości duchowe innych, nie zwracają uwagi na problemy osób w ich otoczeniu.
Od pisania na papierze robią mi się odciski na małym palcu, więc wybrałam opcję bloga.
Mam nadzieję, że właśnie tu się "wygadam" i mi trochę ulży.
Zapraszam do czytania i komentowania. Ja także odwiedzę Wasze blogi i zostawię na nich ślad swojej bytności, a jeśli mi się spodobają będę stałym gościem :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)